czwartek, 31 grudnia 2015

Ostatni dzień Starego Roku 2015

Powinnam już dawno iść spać. Powiedziałam sobie jednak " Margaret musisz dodać wpis na bloga w starym roku 2015 ".  Tak, dzisiaj jest ostatni dzień Starego Roku 2015. Podsumowując ten rok co mogę stwierdzić na pewno, że przeszedł bardzo szybko. Zastanawiam się czy tylko mi...
Wiem, że mówiłam, że uzupełnię wpisy z moich wyjazdów. Nie dotrzymałam słowa.
Może ten następny rok będzie  płynął  trochę wolniej, a ja będę miała więcej czasu.
Życzę Wszystkim Dużo Zdrowia i Pomyślności w Nadchodzącym Nowym Roku 2016. Do zobaczenia w Nowym Roku 2016.


wtorek, 27 października 2015

Mam czas na bloga....

Jak ten czas szybko leci ......, prawda?  Ostatni mój wpis pochodzi z czerwca. Teraz mamy koniec października. To wszystko z powodu ciągłego podróżowania. Teraz sobie leżę sobie w sanatoryjnym łóżku w Busku Zdroju gdzie jestem na kuracji z NFZ i wspominam sezon wakacyjny ten służbowy i prywatny. 
Prawie po dwóch latach czekania na sanatorium dostałam skierowanie na rehabilitację. Tak myślałam........ Niestety na 21 dni pobytu lekarz zaordynował mi  tylko 5 ćwiczeń z rehabilitantem ponieważ brak jest personelu. Oczywiście biorę inne zabiegi takie jak siarka czy magnetronik, ale to nie jest to co potrzebuję. Zastanawiam się dlaczego nie kwalifikuje się pacjentów wg ich potrzeb.
Powrót do wyjazdów:
Na początku sierpnia miałam grupę zagraniczną do Polski. Wszystko im się bardzo podobało oprócz .... pogody. 
Pod koniec sierpnia organizowałam wyjazd do Wiednia i Salzburga - tym razem pociągiem.
Pierwszą połowę września spędziłam w Azji - zwiedzałam Singapur, Balii oraz Malezję. Oczywiście nie sama. Jechałam z moją koleżanką. 
Następny wyjazd był do Toskanii z grupą.
Kolejne dwa wyjazdy związane były z targami turystycznymi. Jedne odbyły się w Rimini, a drugie w Lipsku.
Podsumowując w tym roku leciałam 18 razy samolotami - to chyba dużo? A rok jeszcze  nie skończył się....


niedziela, 21 czerwca 2015

MÓJ UDZIAŁ W PROJEKCIE SPONSOROWANYM PRZEZ KOMISJĘ EUROPEJSKĄ "EUR OPA BEZ BARIER"/ MY PARTICIPATION IN THE PROJECT SPONSORED BY EUROPEAN COMISSION " EUROPE WITHOUT BARRIERS





W dniach 05-18 czerwca 2015 uczestniczyłam w   pilotażowej wycieczce w ramach międzynarodowego  projektu  Komisji Europejskiej  " EUROPA BEZ BARIER". Z koordynatorem projektu EWB z Włoch  oraz z innymi ekspertami od turystyki dla osób niepełnosprawnych, architektami, osobami  niepełnosprawnymi prowadzącymi bloga  podróżowałam  dostosowanym
busem po miastach Toskanii, Słowenii, Chorwacji, Austrii i Niemiec. Przejechaliśmy przeszło 2000 km.  W grupie były osoby z Włoch, Wielkiej Brytanii, Łotwy,  Austrii i moja skromna osoba z Polski jako przedstawiciel Biura ACCESSIBLE POLAND TOURS.
Nie ukrywam, że czuję się z tego powodu bardzo wyróżniona i dumna. Może ktoś sobie pomyśli " zwykły wyjazd turystyczny, każdy tak może". Wyjazd miał przede wszystkim na celu sprawdzenie tras pod kątem dostosowania miejsc dla osób w szczególności poruszających się na wózkach inwalidzkich manualnych, elektrycznych, osób o kulach ( to ja). Codziennie wspólnie spotykaliśmy się po wycieczkach w celu podzielenia się naszymi spostrzeżeniami i uwagami odnośnie przystosowania miejsc.
W naszym zespole mieliśmy  również osoby z niepełnosprawnością wzroku i osoby z problemami słuchu. Pod ich kątem również były sprawdzane miejsca. Oczywiście, nie dalibyśmy rady bez asystentów, którzy z wielkim zaangażowaniem pomagali nam podczas wyjazdu. Ja dzięki temu, że korzystałam z wózka inwalidzkiego zdecydowanie mniej męcząco odbyłam tę podróż.

Zresztą w takim doborowym towarzystwie mogłabym jechać na koniec świata.
Nie powiem, że zawsze było łatwo, ale daliśmy radę.I to się liczy. Osoby zdrowe jadąc w podróż również wracają zmęczone. Co osiągnęliśmy? Przekonanie  że, osoby niepełnosprawne mogą podróżować i zwiedzać świat na równi z osobami zdrowymi. Potrzebują tylko dokładniejszego logistycznego przygotowania wyjazdu. Ciągle jest brak świadomości wśród sektora turystycznego, że klient niepełnosprawny to też klient, o którego trzeba dbać.
Niejednokrotnie zetknęliśmy się z brakiem  informacji o dostosowaniu np. w muzeum Santa Maria Della Scala w Sienie, kiedy to sama pracownik nie był zorientowany, czy można  windą dostać się na niższe lub wyższe kondygnacje.

 Nawet  pracownicy Informacji Turystycznej w Auronzo di Cadora nie potrafili udzielić informacji, co mogą zaoferować turyście niepełnosprawnemu, przyznając rację, że trzeba przygotować takie dane.

Martyn Sibley poruszający się na wózku elektrycznym nie mógł wjechać do kolejki w Jaskini Postojna  na Słowenii tylko dlatego, że ktoś nie pomyślał, aby zainstalować przenośną mini rampę. Osoba, z którą rozmawiałam myślała podobnie. Jednocześnie dodała,że to musi  „ GÓRA” zaakceptować.

Inny przykład: pokój świetnie dostosowany tylko nikt nie pomyślał, że osoba na wózku inwalidzkim w żaden sposób nie dosięgnie ręcznika znajdującego się na wysokości prawie dwóch metrów.

Właściwie, to mało brakowało, a musiałabym odwołać podróż. Dlaczego? 4 dni przed wyjazdem złapałam okropną infekcję plus zapalenie oskrzeli. Rozsądek mówił "zostań w domu i wylecz się". Ja posłuchałam drugiej strony "jedź, wyzdrowiejesz na miejscu”. Niestety, pogorszyło się. Nie pomogły herbatki imbirowe, czosnek. Musiałam wezwać lekarza, wydać 60 EUR na kolejne leki. Nie mogłam nawet spróbować wybornego wina z którego słyną Włochy.
No tak, przecież miałam pisać o ostatnim moim dniu, który obfitował w różnego rodzaju niespodzianki. Europa bez barier zakończyła się jako" Europa z barierami".
Ja, zawodowa turystka, nie wiedziałam jak się wydostać z Victorsberg w Austrii. Miałam 4 możliwości: wylot z Monachium lub Zurychu, pociąg do Warszawy z przesiadką w Wiedniu lub Bla bla Car ( niestety nikt mnie nie chciał zabrać jako, że nie było po drodze). Ok, decyduję na samolot ze stolicy Bawarii.  Znowu pojawia się problem.Wszystkie tańsze loty są  wcześnie rano. Mój samolot do Warszawy wylatuje o 07:00.  „Jak dojechać?”  zastanawiam się. Jedynym środkiem transportu na lotnisko jest pociąg z przesiadkami. Ja, kulawa z dużym bagażem i jeszcze dużą fobią, staram się unikać pociągu jak tylko mogę.  Udaje mi się znaleźć bezpośredni  przejazd autokarowy z Bergenz o godz.19:15 ( dzień wcześniej). W Monachium jeszcze tylko przesiadka na lotnisko o godzinie 22:00, które oddalone jest 40 km od centrum Monachium. Decyduję się, że noc spędzę na lotnisku." Tylko 6 godzin mam koczować na lotnisk,  jakoś powinnam dać radę" – mówię sama do siebie. Nie dlatego, że żal mi pieniędzy na hotel. Myślę bardziej praktycznie. Aby być na 5 rano na lotnisku powinnam wstać o 03:00 nad ranem. Bez sensu.
No, ale jak w życiu bywa czasami nie udaje się zrealizować naszych planów.
Ostatniego dnia mamy zaplanowane zwiedzanie Neuschwanstein Castle, w Niemczech. Jedziemy z hotelu około 2h. Ja już ze swoją dużą walizką, bo przecież w drodze powrotnej mam wysiąść na dworcu autobusowym w Bergenz.
Przyjeżdżamy do  słynnego Neuschwanstein Castle. Jest to drugie po Wieży Eiffle miejsce najczęściej odwiedzane przez turystów w Europie wg przewodników. Zamek wybudowany został w 1869 r. na polecenie bawarskiego króla Ludwika II na stromych skalnych ścianach nad przełomem rzeki Pöllat. Ludzie mnóstwo. Marco, nasz koordynator projektu udaje się do kasy, aby kupić bilety. I to spotyka nas niemiła niespodzianka. Mianowicie obiekt nie przyjmuje wózków elektrycznych, czyli Martin nie może skorzystać z atrakcji. Wraz z Kasią żegna się z nami i wraca do domu. Pierwsze dostępna godzina na zwiedzanie Zamku z przewodnikiem to 16:30. W trakcie zwiedzania Zamku może przebywać tylko jedna osoba na wózku w. Dla mnie zła wiadomość, nie zdążę na autobus do Monachium z Bergenz. Część grupy chce jednak zwiedzić Zamek.Zmuszona  jestem wracać pociągiem z pobliskiego miasteczka Fussel. Nasz koordynator powinienem  sprawdzić czy Zamek jest dostosowany. Przede wszystkim zarezerwować wstęp wcześniej. Malfred odwozi mnie na dworzec, pomaga wejść do pociągu. Uff, równe perony. Na dworcu spotykam Dajgę z Łotwy, uczestniczkę projektu, która również wcześniej zdecydowała się wracać. Po 2 godzinach przyjeżdżamy do Monachium i tu się zaczynają problemy. Peron nie jest na tym samym poziomie co wyjście z pociągu. Jest również spora „ dziura” między peronem i wejściem do pociągu. Na szczęście ,jest to ostatni przystanek. Nie zamawiałam serwisu dla niepełnosprawnych ( przecież nie planowałam jazdy pociągiem). Konduktor i jeszcze jedna osoba wynoszą mnie na rękach. Pytam o punkt dla osób niepełnosprawnych na dworcu. Za chwilę podjeżdża samochodzik typu melex i zawozi mnie do miejsca zwanego KATHOLISHE U.EVANGELISCHE BANHOFSMISSION.
Szybko się orientuję, że jest to miejsce prowadzone przez instytucje socjalną, których misją jest niesienie pomocy osobom potrzebującym pomocy podczas podróży. Pierwsza zorganizowana misja dworcowa zaczęła ła funkcjonować´ w 1894 roku w Berlinie. Kiedy wracam tutaj ponownie w godzinach wieczornych jest tutaj pełno ludzi. Mianowicie od 19:30 do 21:00 wydawany jest chleb z margaryną lub smalcem oraz herbata. Widzę osoby innej karnacji skóry, osoby które prawdopodobnie przychodzą tutaj tylko, aby pożywić się. Po godzinie 21:00 wszyscy muszą opuścić to miejsce, które zamienia się w noclegownie dla samotnych kobiet.
Obsługa w Misji oczywiście zapewnia mnie, że pomogą mi z walizką i wejściem do pociągu. Postanawiam zostawić walizkę w przechowalni za jedyne 6 EUR do wieczora. Oczywiście znowu korzystam z pomocy meleksa Za wcześnie jest jechać na lotnisko. Jest prawie 17:00 kiedy wychodzę do miasta. Pada deszcz, a ja bez parasolki. Po drugiej stronie widzę czerwony autobus turystyczny. Płacę za bilet 17 EUR wsiadam i w ciągu godziny objeżdżam miasto.
Jest audio system w języku angielskim, ale głośno mówiący lektor na cały autobus powoduje, że  ledwo słyszę opis miejsc w języku angielskim przez słuchawki. Jest godzina 18:00 kiedy wysiadam z autobusu.  Czas coś zjeść - udaję się do restauracji rybnej NORDSEE – polecam. Za ok 10 EUR można zjesc kawałek świeżej ryby z ziemniakami i surówką oraz napojem. Są też różnego rodzaju kanapki, oczywiście rybne. Wszystko jest świeże bo szykowane jest na oczach klienta. Tego typu restauracje można znaleść również w innych miastach europejskich, a nawet w Warszawie. Najedzona udaję się do pierwszego domu towarowego. Nie planuję zakupów, po prostu idę dla zabicia czasu.
Po 20:00 wracam na dworzec. Jest już nowa obsługa, ale wiedzą już o mnie. Muszę poczekać przeszło dwie godziny, aby ktoś mógł mnie wsadzić do pociągu. Proszę, aby zorganizowali mi również pomoc na lotnisku. O 22:45 siedzę w pociągu jadącym na lotnisko.Znowu pojawiają się dobrzy ludzie dookoła.Jakiś Anglik proponuje,że wstawi mi walizkę na półkę. Pomimo późnej godziny w pociągu jest pełno ludzi. Ta sama osoba pomaga mi wyjść z pociągu. Rozglądam się dookoła. Niestety nikt na mnie czeka. Na szczęście walizka ma cztery koła. Biorę kulę w drugą rękę i kieruję się do windy. Tam już stoi  meleks. Zostaję zawieziona do pustego check in, z którego się odprawię za kilka godzin. Lotnisko wznowi pracę dopiero o 04:00 nad ranem.

Teraz jest pora na sprzątanie. Co chwilę przejeżda maszyna czyszcząca podłogi. Pracownicy polerują blaty. Siedząc na wygodnych fotelach zapadam w sen. Spać można wszędzie jak widać. Jest 03:30 kiedy się budzę. Jeszcze tylko półtorej godziny do odprawy. W międzyczasie otwierają kawiarnię. Idę na kawę. Na naszym lotnisku w Warszawie zapłaciłabym przeszło 4 € - tutaj płacę 2,2€.

Ok 06:00 serwis dla osób niepełnoprawnych zawozi mnie do bramki. Nie ma rękawa do samolotu. Specjalnym podnośnikiem zostaję zawieziona na pokład samolotu. Po jednej godzinie i 30 minutach  ląduję w Warszawie. I tak kończę swój udział w pilotażowej trasie   "EUROPA BEZ BARIER”


poniedziałek, 6 kwietnia 2015

MOJA PRZYGODA Z AFRYKĄ POŁUDNIOWĄ & MADAGASKAREM część I./ MY ADVENTURE WITH SOUTH AFRICA & MADAGASCAR PART I

Gdyby mi ktoś  trzy miesiące temu powiedział, że ja kulawa blondynka będę w Afryce Południowej i na Madagaskarze nigdy w to bym nie uwierzyła. W połowie listopada zadzwonił mój znajomy Krzysztof z informacją, że zwolniło się wolne miejsce  na 16 dniowy wyjazd do Afryki Południowej i na Madagaskar. Czy może nie znam kogoś kto byłby chętny na wyjazd? Odpowiedziałam – „nikogo nie szukam jadę z wami”. Może film „ Król Madagaskaru” czy  książki  Arkadiadego Fidlera sprawiły, że zdecysowałam się na wyjazd od razu . Program wycieczki nie wydawał mi się też bardzo forsowny. Cena jak na taki wyjazd również wydawała mi się bardzo atrakcyjna. Krzysztof również jest chwilowo niepełnosprawny, porusza się o kuli skomentował tylko „ Małgośka damy radę, teraz nas będzie dwóch kulawych”.  Mało kto wie, że  przed drugą wojną światową  była nawet propozycja, aby wyspa została  polską kolonią. Wojna jednak pokrzyżowała wszystkie plany.  Możemy znaleźć polskie ślady w stolicy Madagaskaru – Antananarywie. W 1773 Maurycy Beniowski jako podpułkownik wojska francuskiego dopłynął na Madagaskar, gdzie przyjęto go bardzo ciepło. 10 października 1776 roku  został obwołany przez tubylców królem (ampansakebe) wyspy. Dzisiaj w Tanwie (zdecydowanie łatwiej wymawiać niż pełną nazwę) , stolicy Madagaskaru znajduje się ulica nazwana na jego nazwiskiem.

LUTY 2015, Warszawa -  Durban – Johanesburg – Pretoria - Antananarywie.
W połowie lutego z lotniska Okęcie rozpoczynam swoją kolejną podróż życia. Wsiadam z innymi do Dreamlinera - samolotem tego typu już podróżowałam wcześniej do Pekinu. Tym razem jest to lot czarterowy. Po prawie 11,5 godzinach lotu lądujemy w Durbanie, w Afryce Południowej. Ciągle jeszcze w ciepłych ubraniach, a tutaj przecież  panuje  lato, które naprawdę trwa przez cały rok. Co się rzuca w oczy? Oczywiście kolor skóry. Wg informatora ekonomicznego 74,4% obywateli RPA jest pochodzenia afrykańskiego, 14,3% europejskiego (w tym Afrykanerzy), 8% to ludność etnicznie mieszana (tzw. Kolorowi), zaś 2,5% jest pochodzenia azjatyckiego, głównie indyjskiego. W autokarze wita nas dwóch pilotów wycieczki, którzy są również naszymi przewodnikami: Magda i Kuba. Dowiadujemy się, że po Afryce Południowej jeździmy z dwoma pilotami. Po Madagaskarze dzielimy się na dwie grupy. Podróżuję bardzo dużo, ale tak wspaniałych pilotów z ogromną wiedzą, zaangażowaniem, podejściem do nas osób niepełnosprawnych jeszcze nie spotkałam. Transfer do hotelu trwa, krótko. Mieszkamy w hotelu z pięknym widokiem na Ocean. Hotel bezbarierowy. Ma nawet oznakowane koperty parkingowe przed wejściem.Spędzamy  tutaj tylko jedną noc. 1 godzina różnicy pomiędzy Polską i Afryką Południową powoduje, że nie musimy się przestawiać na inną strefę czasową. Podczas całej wycieczki mieszkam w pokoju z Ewą, która z zawodu jest rehabilitantką. Próbuje mnie nawet nauczyć przezwyciężyć fobię chodzenia po schodach. Następnego dnia jesteśmy już na nogach o 05:00 nad ranem, nastawiając alarm wg polskiego czasu.
Dzięki temu mamy czas na krótki spacer nad Oceanem. Schodzę podjazdem dl wózków. Podczas pobytu w RPA pilnie obserwuję udogodnienia dla osób niepełnosprawnych, które uważam  naprawdę wszędzie są bardzo dobre -  podjazdy do atrakcji turystycznych, dostosowane toalety, możliwość wypożyczenia wózków inwalidzkich w hotelach, koperty parkingowe. Nawet podczas Safari w KRUGER PARK istnieje możliwość zmówienia dostosowanego busa dla grupy.  Śniadanie ( delektuję się pysznym sokiem z guariany), następnie wymiana waluty. RAND jest oficjalną walutą Republiki Południowej Afryki. Za 1 dolara dostajemy 10 randów. Do lat 90 banknoty przedstawiały podobiznę pierwszego holenderskiego administratora Kapsztadu Jana van Riebeecka. Od tamtej pory przedstawiają wizerunki zwierząt zamieszkujących terytorium RPA. Jak to się ma do cen?  Np.  skromny obiad możemy już zjeść za  ok 60 RANDÓW, pocztówka: ok 6 RANDÓW. Dzisiaj mamy do pokonania ok 580 km, oczywiście z przerwami. Ja w autokarze mam do dyspozycji dwa siedzenia. Dzięki temu nie czuję się wcale zmęczona. Jadąc do Afryki Południowej nie spodziewajmy się, że będziemy  oglądać zabytki klasy zerowej takie jak widzimy w Europie. Zamiast  tego zobaczymy dech zapierające widoki jakich nie spotkamy nigdzie więcej na świecie. Mogę się już przekonać o tym podczas krótkiej sesji fotograficznej przy wodospadzie Howick.
Schodzę  rampą dla wózków na taras widokowy. Dostajemy również wolny czas na wypicie zimnego lokalnego piwa. Może nie jestem wielką amatorką piwa, ale to mi smakuje.
Podczas całej trasy Magda z Jakubem starają nam się przybliżyć historię tego kraju, podać najważniejsze informacje. Wyświetlają nam nawet film o życiu Mandeli, który bez wątpienia był postacią kontrowersyjną. Jedziemy dalej i za chwilę zatrzymujemy się przy pobliskiej rzeźbie upamiętniającej miejsce aresztowania Nelsona Mandeli w 1961roku.
Nelson Mandela 27 lat swojego życia spędził w więzieniu walcząc przeciw apartheidowi, rasistowskiemu  systemowi  politycznemu
gnębiącego czarnych. W maju 1994 roku Mandela zostaje prezydentem RPA. Jest on pierwszym czarnoskórym prezydentem w historii tego kraju. Kolejnym naszym przystankiem  jest Pietermaritzburg, drugie co do wielkości miasto i stolicą prowincji KwaZulu-Nata. Mój wzrok przyciąga ogromna ilość kwiatów dookoła, dlatego mówi się o nim, że jest to miasto ogród. Podchodzimy do pomnika Mahatmy Gandhi, upamiętniający  incydent z 1983.
 Ten słynny działacz polityczny z Indii jest twórcą tzw.metody biernego oporu. http://pl.wikipedia.org/wiki/Bierny_op%C3%B3r_%28nauki_polityczne%29.
Jest już ciemno kiedy dojeżdżamy na nasz nocleg w okolice Johanesburga. Jest to resort hotelowy położony na bardzo dużym terenie. Z recepcji do naszych domków dowożą nas kulawych meleksami.
Pokoje o bardzo dobrym standardzie w stylu kolonialnym. Obiadokolacja w restauracji hotelowej serwowana jest w formie bufetu. Próbuję mięsa z Bawoła i Gizeli. Nawet smakuje. Jemy przy dźwiękach muzyki afrykańskiej.
Jutro wyjazd na Madagaskar. Początkowo mieliśmy lecieć po południu, ale do końca jeszcze nie wiadomo, o której lecimy ponieważ lotnisko w Antananarywie jest zamknięte ze względu na przechodzący nad wyspą cyklon. Nasi piloci zapewniają nas, że nie będziemy się nudzić, co więcej w ramach rekompensaty pojedziemy dodatkowo do Pretorii oddalonej ok 50 km od Johannesburga.
Następnego dnia po śniadaniu, pakujemy walizki do autokaru ( wszystko jest tak zorganizowane, że nie muszę martwić się o ich dźwiganie) i jedziemy w kierunku Pretorii. administracyjnej stolica RPA, która aż roi się od wspaniałych drzew jacarand.  Podjeżdżamy do Union Buildings, jest to okazały i piękny gmach, który został  wybudowany na pamiątkę utworzenia Unii Afryki Południowej w 1913 roku.
 Położony na wyniosłym wzgórzu nad miastem, ma kolor jasnego piaskowca i otoczony jest wspaniałymi ogrodami. Obecnie  Mahlamba-Ndlopfu (gdzie mieszka słoń) jest domem prezydenta RPA. Niestety nie mogę znaleźć rampy, aby zejść do ogrodów. Zostaję przy autokarze i oglądam stragany oferujące lokalne rzemiosło. Czego tu nie ma. Korliki, bransoletki, wyroby z kości bawoła,maski. No cóż jest to mój drugi dzień więc na zakupy mam czas. Zresztą będziemy jeszcze niejednokrotnie mijać podobne miejsca. Tym razem podjeżdzamy pod naszą Polską Ambasadę, która mieści się tutaj pośród innych przedstawicielstw dyplomatycznych.
Obowiązkowe zdjęcie i jedziemy w kierunku Placu Pretorii (Pretorius Square), otaczający ratusz Pretorii. Znajduje się  tutaj barwny ogród, misternie zaprojektowane fontanny i statuetki osób, które były istotne w historii Pretorii. Jedną z nich są pomniki  Martinusa Pretorius - pierwszego prezydenta Republiki Południowej Afryki (ZAR) i założyciela Pretorii Andries Pretorius - lidera Voortrekkerów od którego pochodzi nazwa miasta.

 Z powrotem jesteśmy w autokarze kierując się do Johannesburga. Podjeżdżamy pod wielkie centrum handlowe gdzie nasi przewodnicy dają nam czas wolny na przerwę obiadową.

 No jak być w sklepach i nie pobuszować po nich? Niestety wysokie ceny od razu zniechęcają mnie do zakupów. Zamiast tego siadam z Ewą w jednej z restauracji i ja zamawiam sałatkę z obowiązkowym piwem. Po obiedzie nasi piloci informują nas, że loty na Madagaskar są wznowione. Wprawdzie wylatujemy następnego dnia o godzinie 02:30, ale będziemy mieli  udostępnione pokoje, aby przynajmniej przespać się 2-3 godziny. Naszym ostatnim punktem programu w dniu dzisiejszym jest wizyta w SOWETO, W 1954 roku  murzyńska dzielnica Sophiatown była zrównana z ziemią a jej 60 tys. mieszkańców przewieziono do położonego 15 km od Johannesburga nowego miejsca. Nazwa pochodzi od słów South Western Township.


Obecnie Soweto ma powierzchnię 120 km² i składa się z 32 dzielnic. Oficjalnie mieszka tam 2 miliony ludzi, jednak mówi się, że mieszka ponad 5 milionów mieszkańców. Ze względu na częste polityczne walki bratobójcze nie jest uważane za bezpieczne miejsce. Na szczęście przestępczość jest znacznie mniejsza w porównaniu z latami poprzednimi.  Na mnie robi jak najbardziej pozytywne wrażenie. Mijamy schludne domki z ogródkami, centra handlowe. Osobowością tutaj są zakłady fryzjerskie znajdujące się na ulicach. Nikt z naszej grupy nie reflektuje na ich usługi.

Zatrzymujemy się przy katolickim  kościele  Regina Mundi, uważanym za jeden z w największych w Afryce. Jest tam 2 tysiące miejsc siedzących, ale często zdarza się, że gromadzi się tam więcej wiernych. Znajdziemy w kościele również akcent polski.  Aby podreperować reputację naszego kraju po zabójstwie jednego z przywódców Partii Komunistycznej przez polskiego emigranta, w porozumieniu z polską ambasadą postanowiono podarować witraż przedstawiający scenę Zwiastowania.
Przekazany został on przez  prezydentową Jolantę Kwaśniewską podczas wizyty w RPA. Następnie jedziemy pod dom Mandeli, który został przekształcony w muzeum. Wszyscy wychodzą, aby przejść się po SOWETO.

 My z Krzysztofem decydujemy się zostać w autokarze. Jest godzina prawie 20:00 kiedy dojeżdżamy do hotelu. Zostawiamy bagaże, szybki prysznic i schodzimy na  dół. Restauracja oddalona jest o kilkaset metrów. Magda i Jakub zawożą nas wózkami inwalidzkimi. No cóż zawsze szybciej. Zostaje nam niewiele czasu na spanie. Na szczęście lotnisko oddalone jest 10 minut od hotelu więc docieramy szybko. Jest późno w nocy, ruch na lotnisku mały. Serwis dla niepełnosprawnych  zawozi nas na pokład samolotu. Samolot pusty. Po starcie rozkładam się na siedzeniach i zapadam w głęboki sens. Muszę przyznać, że trochę się bałam tego lotu, ale naprawdę niepotrzebnie. Pilot leciał bardzo dobrze. Nie było żadnych turbulencji. Lot trwał ok. 3 godzin. Dostaliśmy nawet śniadanie. Kto ma ochotę na jedzenie o 05:00? Po wylądowaniu niestety muszę zejść po schodach. Owszem na płycie czeka na mnie wózek, chyba model sprzed 30 lat. Tak rozklekotany, że czuję każdy ruch. Na szczęście terminal znajduje się tuż obok. Jest to bardzo małe lotnisko posiadające może 2-3 bramki.I tak zaczynam swoją przygodę z Madagaskarem,który pomimo niesamowitej biedy jest pięknie zieloną wyspą, która przyciąga jak magnes i chce się tu jeszcze powrócić.  

piątek, 3 kwietnia 2015

JUTRO WIELKA SOBOTA

Jutro Wielka Sobota. Mamy początek Kwietnia, a pogoda nam znowu robi psikusa. Czyżby powtórka zeszłego roku?
Za 3 tygodnie mam pierwszą grupę osób niepełnosprawnych do Barcelony. Chyba tam nas śnieg nie dosięgnie. Miasto to ma jakąś magię w sobie. Każdy chce tu wrócić.
A potem pierwszy raz z inną grupą na Białe Noce do Sankt Petersburga.............
Wszystkim życzę Wesołych Świąt Wielkanocnych w gronie rodzinnym no i oczywiście mokrego lanego poniedziałku

niedziela, 15 marca 2015

WIEDEŃ, TO MIASTO DO KTÓREGO ZAWSZE CHĘTNIE WRACAM/ VIENNA IS A CITY I DO LIKE TO COME BACK WITH GREAT PLEASURE


W zeszłym tygodniu wróciłam z krótkiego pobytu w Wiedniu. Chciałam się spotkać z moją koleżanką, Iris z którą 34 lata temu byłam w Newbold College koło Londynu. Proszę nie myśleć, że od tego czasu nie widywałyśmy się wcale. Iris odwiedziła mnie w Polsce tuż po moim powrocie z Wielkiej Brytanii. Byłyśmy również wspólnie w Kaliningradzie, ale to inna historia.
  Miałam też przyjemność odwiedzić koleżankę 10 lat temu w Niemczech gdzie mieszka razem z mężem.
Tym razem umówiłyśmy się w jej rodzinnym mieście Wiedniu.


Do Wiednia wybrałam się pociągiem. Nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony środek transportu ze względu na trudności z wejściem do niego. Dworzec Centralny w Warszawie pomimo przejścia modernizacji nadal nie jest bardzo przyjazny dla osób niepełnosprawnych. Chociaż muszę przyznać jest lepiej. Dostępne są rampy ( wcześniej trzeba zgłosić ten fakt, co najmniej 48 h przed wyjazdem).  Po przybyciu na Dworzec Centralny skierowałam się do punktu dla osób niepełnosprawnych przy kasie 16.
 Co z tego wszystko jest bardzo pięknie oznakowane jeżeli pani w okienku twierdzi, że ona za serwis nie odpowiada. Zamawiając usługę przy kupnie biletu kazano mi być pół godziny przed odejściem pociągu. Niestety nikt nie przyszedł mi pomóc. Dopiero 10 minut przed odejściem pociągu zjawili się panowie. I znowu stres. Nie działa winda, mam do pokonania dużo schodów. W rezultacie przybywam na peron chwilę przed odejściem pociągu. Na szczęście mam podstawioną rampę. W Wiedniu serwis działa bez zarzutu - zostaję odstawiona do postoju taksówek.
Spotkanie z Iris mam w dopiero w sobotę wieczorem.
 Mieszkam blisko GRINZINGU, bardzo spokojnej dzielnicy oddalonej 20 minut jazdy tramwajem. Tramwaje w większości z niską podłogą są najtańszą formą transportu w Wiedniu. Opłaca się zdecydowanie kupić bilety 3 dniowe ok 17 EUR. Najszybciej oczywiście możemy się przemieszczać metrem. Ja jednak preferuję tramwaje lub autobusy.
Po krótkim odpoczynku wyruszam do Katedry Św. Szczepana. Po wyjściu z tramwaju mam do wyboru spacer lub skorzystanie z małych busów o napędzie elektrycznym. Decyduję się na wariant drugi. Przy Katedrze o każdej porze jest mnóstwo turystów. Jest piątek, początek weekendu dlatego można spotkać mnóstwo miejscowych - część elegancko ubrana, wręcz powiedziałabym wytwornie.  Wiedeń  uważany jest za miasto, w którym żyje się najlepiej w Europie.  Zapomniałam powiedzieć, że do Wiednia udałam się w towarzystwie mojego taty, który miał jakieś swoje sprawy do załatwienia. On również  bardzo zakochany jest w tym mieście. Towarzystwo taty miało swoje plusy. Zostałam zaproszona do Kawiarni Sachera.

 Nazwa pochodzi od miejsca gdzie go wynaleziono hotelu Sacher. Tort Sachera jest nie tylko pyszny, ale może pochwalić się ciekawą historią.  W 1832 roku pod nieobecność szefa kuchni młodszy kucharz na dworze  Księcia Metternich, Franz Sacher, musiał  przygotować  nowy deser dla księcia i jego wymagających gości. Opracował wówczas przepis na tort czekoladowy przekładany marmoladą morelową i oblewany polewą czekoladową, który po dziś dzień określany jest przez wielu mianem „króla deserów”. Syn Franza,  Eduard Sacher, wybudował w centrum Wiednia w roku 1876 hotel nazwany jego nazwiskiem. Ten właśnie hotel uczestniczył w trzech procesach sądowych, nazywanych powszechnie "tortowymi procesami", toczących się w latach 1953 -1962, w których drugą stroną była  cukiernia Demel.  Spór toczył się o prawo używania nazwy „tort Sachera” na określenie tortów czekoladowych oferowanych przez obie konkurujące ze sobą cukiernie.Po długim procesie trwającym 9 lat, hotel Sacher dostał prawo używania wspomnianej nazwy. Będąc w Wiedniu należy  skosztować słynnego tortu. Cena spora, ale przeżycia smakowe jeszcze większe.   

Mój drugi dzień w Wiedniu.  Mam czas do godziny 18:00. Postanawiam sobie spokojnie pochodzić po mieście, odwiedzając " Stare kąty". A właściwie wsiadam w tramwaj i z okien podziwiam wszystkie znane budowle. Ciekawe, że w Warszawie  boję się korzystać z tramwajów, a tutaj nie mam takiej traumy. 
Spotkanie z Iris mam również w eleganckiej kawiarni Landtmann.

  Powstała w 1873 roku i bardzo szybko stała się ulubionym miejscem elit. Przychodzili tu m.in. Zygmunt Freud oaz Max Reinhardt - dyrektor artystyczny Burgtheater. 
Kiedy wchodzę do kawiarni Iris już czeka przy stoliku. Robimy sobie kilka komplementów " Wcale się nie zmieniłaś wyglądasz bardzo dobrze".No cóż 10 lat trochę nas zmienia. Oczywiście rozmawiamy w języku angielskim. Koleżanka oznajmia mi, że bardzo docenia mój przyjazd i chęć zobaczenia się z nią dlatego jutro zaprasza mnie jutro przed południem na wycieczkę w okolice Wiednia, a wieczorem na koncert. Wycieczka organizowana jest przez jedno z miejscowych biur turystycznych. Wszystko jest ok, ale będę musiała bardzo rano wstać, aby dojechać na 09:30. Następnego dnia chyba za bardzo się przejęłam, aby się nie spóźnić bo byłam na miejscu zbiórki 45 wcześniej. W autobusie mamy komplet - kilka narodowości są Hindusi, Egipcjanie, Rosjanie i jeszcze inni. Przewodnik nasz prowadzi wycieczkę w języku angielskim i niemieckim. Dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy na temat położenia stolicy Austrii. Wiedeń leży na łagodnych zboczach lasu Wiedeńskiego. 

 W 2005 roku UNESCO nadało Lasowi Wiedeńskiemu status Parku Biosfery – wyróżnienie dla obszarów o wyjątkowym krajobrazie naturalnym i przekształconym przez człowieka. Światowe miasto leżące po części w Parku Biosfery to nie tylko coś niezwykłego, lecz wręcz unikatowego w skali światowej!
Naszym pierwszym przystankiem jest Meyerling. Kierowca obniża autobus, aby mi łatwiej było wejść i wyjść. Znajduje się tutaj Zamek, w którym 125 lat temu w 30 stycznia 1889 r.  w tajemniczych okolicznościach zginęli austro-węgierski następca tronu arcyksiążę Rudolf Habsburg oraz związana z nim romansem baronówna Maria Vetsera. Najprawdopodobniej kochankowie popełnili samobójstwo; ich śmierć wciąż budzi jednak kontrowersje. Obecnie w murach zameczku mieści się klasztor Karmelitanek. Do wejścia głównego prowadzi dużo schodów.
 Z boku budynku  jest rampa dla wózków inwalidzkich.

 Wsiadamy do autokaru i jedziemy dalej. Krajobraz przepiękny, jest tutaj wiele szlaków spacerowych i rowerowych. Przejeżdżamy przez słynny kurort Baden Baden. 

Za niedługą  chwilę jesteśmy w Klasztorze Cystersów Heiligenkreuz (Święty Krzyż), który został założony w pierwszej połowie XII wieku na polecenie murgrabiego Austrii - Leopolda III Świętego.W 1188 książę Leopold V podarował klasztorowi święte relikwie drzewa Krzyża Pańskiego, które przechowywane i czczone są do czasów obecnych.Klasztor Heiligenkreuz (obok Opactwa Rein) jest jednym z nielicznych tego typu obiektów w Europie w którym od początku swego istnienia do czasów obecnych nieprzerwanie mieszkają Cystersi. Obecnie stanowi największą atrakcję kulturową i duchową Lasu Wiedeńskiego (Wienerwald) i odwiedzany jest każdego roku przez blisko 170 tysięcy turystów. W murach klasztoru jest bardzo zimno. Z  przyjemnością wychodzę na zewnątrz. 
Pobyt jest krótki ponieważ za chwilę ma się odbyć niedzielna msza. 
Przed nami ostatni punkt programu - Seegrotte – największe w Austrii i w całej Europie  podziemne jezioro, położone na terenie dawnej kopalni gipsu w  Hinterbruhl. 

 Niestety nie będę mogła odbyć rejsu łódką ponieważ, aby do niej się dostać musiałabym pokonać 85 schodów. Iris, decyduje się mi towarzyszyć. Mamy ma czas na wypicie herbaty oraz chwilę na dalsze wspominki. Pozostała grupa wraca, wsiadamy do autobusu i kierujemy się w stronę Wiednia. Zajmuje nam to około 25 minut i znowu jesteśmy w centrum miasta. Tym razem ja Iris zapraszam na obiad. Idziemy do restauracji Libańskiej. Rozstajemy się po obiedzie do godziny 19:15.  Musimy się przygotować na wieczór.Całe szczęście, że zapakowałam coś bardziej odpowiedniego na wieczór. Właśnie wtedy spotykamy się ponownie na koncercie ( zostałam przez Irys też zaproszona). Zawsze marzyłam, aby pójść na koncert w Wiedniu i posłuchać muzyki klasycznej w pięknej scenerii. No proszę moje marzenia się spełniają. Koncert w wykonaniu Wiedeńskiej Królewskiej Orkiestry odbywa się w odrestaurowanym Pałacu Niederosterreich. Z zewnątrz oświetlony wygląda bajecznie. Wchodzimy do środka. Jest winda więc nie muszę po schodach. Wchodzimy do eleganckiej sali pałacowej. 

Siedzenia wyglądają w stylu  nowoczesnym, ale wygodne. Koncert składa się z dwóch części. Dzięki wspaniałej akustyce muzyka rozbrzmiewa przepięknie. W programie utwory Mozarta, oczywiście jest grany Marsz Turecki obowiązkowo, słuchamy również Arii Mozarta w wykonaniu solistów. Druga część koncertu jest bardziej lżejsza - muzyka Straussa. Zamykam oczy i słucham. Koncert się kończy, a publiczność nadal klaszcze domagając się bisów. 


O godzinie 22:30 wychodzimy z sali koncertowej w kierunku tramwaju. Nie chcę brać taksówki, ale trochę się boję tak późno sama wracać. Żegnam się z Iris, obiecujemy sobie, że na pewno postaramy się spotkać wcześniej niż za 10 lat. Inaczej będzie się nam trudniej poznać. CO BĘDZIE ZA 10 LAT? KTO TO WIE?  Na szczęście Wiedeń jest miastem raczej bezpiecznym. Do domu docieram około 23:15.
Następnego dnia pozwałam sobie na dłuższe spanie. Przede mną cały dzień. Pociąg mam dopiero o 22:15. Czas na zakupy. Uwielbiam chodzić po sklepach. Niekoniecznie muszę coś kupić. Chodzenie po sklepach jest dla mnie rodzajem odstresowania. Kupuję jedną bluzkę. Postanawiam, że jak schudnę to wtedy zaszaleję. Czy to kiedyś nastąpi?
Serwis  dla osób niepełnosprawnych w Wiedniu na dworcu działa super. Dzwonię z telefonu SOS i w przeciągu 5 minut pojawiają się panowie z wózkiem inwalidzkim. Biorą mi walizkę. Podstawiają rampę i jestem w pociągu. Mam wykupioną kuszetkę. W przedziale są już dwie panie. Trochę się boje wysiadania w Warszawie! A jak serwis nie zjawi się z rampą? Pociąg przyjeżdża na Dworzec Centralny punktualnie. Widzę już panów czekających na mnie z rampą i wózkiem inwalidzkim. Niestety rampa nie mieści się w drzwiach wagonu. Na szczęście kierownik wagonu działa szybko i przeprowadza mnie  tuż obok do następnego wagonu gdzie rampa się mieści.

Okazuje się, że miał dziadka niepełnosprawnego i stąd rozumie problemy osób niepełnosprawnych znacznie lepiej. Panowie z serwisu dowożą mnie do postoju taksówek. I tak kończy mi krótki pobyt w Wiedniu. Miasta, do którego zawsze z przyjemnością wracam. Polecam każdemu krótki wypad do stolicy Austrii.







piątek, 13 lutego 2015

Dlaczego nie pisałam

Dlaczego nie pisałam? - Byłam bardzo, bardzo  daleko. Tym razem podróżowałam po Afryce Południowej i Madagaskarze. Właśnie przygotowuję pisemną relację z wyjazdu. Dlaczego  pojechałam, aż tam. O wszystkim opowiem w następnym mailu już wkrótce.

niedziela, 4 stycznia 2015

Czy warto robić Noworoczne Postanowienia?

Dzisiaj mamy 4 dzień Nowego Roku. Co mi przyniesie będę mogła powiedzieć  dopiero 31 grudnia. Oczywiście zrobiłam postanowienia noworoczne typu: schudnę, więcej będę ćwiczyła i dbała o swoje zdrowie, więcej przeczytam książek i itd. Tylko czy naprawdę uda mi się je zrealizować To się okaże . Na pewno nadal będę chciała podróżować z grupami lub indywidualnie. Zwiedzanie świata to najlepsze lekarstwo na wszystkie problemy i choroby.
Koniec i początek roku  był bardzo dobry. Spędziłam Sylwestra i Nowy Rok w Busku Zdroju. Wprawdzie początek pobytu nie zapowiadał się zbyt obiecująco. Rezerwację miałam zrobioną w pokoju o podwyższonym standardzie, dostosowanym dla potrzeb osób niepełnosprawnych ( dostosowana łazienka). Po przybyciu okazało się, że owszem wszystko jest zgodnie z normami. Mam uchwyty  przy toalecie z obydwu stron, nawet siodełko pod prysznicem , ale niestety nie mogę wejść pod prysznic. Dlaczego?  Brodzik jest bardzo wysoki. Nie skłamię kiedy powiem, że ma ok 40 cm. Nie jestem na wózku, ale mając problemy ruchowe stanowi to wielki problem. Zastanawiam się kto naprawdę dlaczego projektowaniem pokoi zajmują się osoby niekompetentne, nie majace zielonego pojęcia o dostosowaniu. Oczywiście proszę o zmianę pokoju. Dostaję pokój z zerowym brodzikiem, dwa razy mniejszy, zdecydowanie niższy standard. Dowiaduję się, że na jedną noc będę przeniesiona do innego pokoju. Cóż mi pozostaje.
 Nie jest to mój pierwszy pobyt w tym uzdrowisku. Jako dziecko przebywałam tutaj w sanatorium na Górce. Następnie przyjeżdżałam na tzw pobyty rehabilitacyjne. Wracam do moich opowieści. Po rozpakowaniu się wychodzimy z koleżanką na spacer po Busku.Jest trochę śniegu, ale nie jest ślisko. Po przebyciu ok 150 metrów dochodzimy do kolejnego sanatorium. Moja koleżanka dostrzega wielki banner PROMOCJA - 6 noclegów z zabiegami z przyjęciem Noworocznym za 895 PLN. Jest to 300 zł taniej niż w obecnym miejscu. I nie musimy dopłacać do balu. Inka woła: " Gośka wchodzimy".  Budynek jest świeżo po remoncie, dlatego wszystko pachnie nowością. Pokoje duże. Łazienka nie do końca dostosowana, ale brodzik niski. Decydujemy się na zmianę miejsca. Mój pokój ma łóżko ortopedyczne. Nie przeszkadza mi to wcale. Musimy jednak sprawdzić czy zwrócą nam zaliczkę. Wszystko się udaje- potrącają nam 20 % zaliczki. Można przeżyć. Pakujemy się, dzwonimy do taksówkarza. Jest trochę zdziwiony kiedy mówimy, że jedziemy tylko 150 metrów. 
Trochę o zabiegach.  Busko Zdrój słynie z  wody siarczkowa oraz solanki jodkowej, a także produkowanej od 1960 roku naturalnej wody mineralnej „Buskowianka Zdrój”, która cieszy się uznaniem wśród klientów dbających o swoje zdrowie i kondycję fizyczną. „Buskowianka” w naturalny sposób uzupełnia gospodarkę mineralną organizmu, zalecana jest w profilaktyce osteoporozy, schorzeń nowotworowych, układu mięśniowo nerwowego oraz leczeniu cukrzycy, dny moczanowej i miażdżycy.
W pakiecie 6 dniowym mamy do wykorzystania 24 zabiegi. Trochę się boję, że będę miała problem z wejściem do wanny. Okazuje się, że niepotrzebnie. Dostaję wannę, którą można tak regulować, że najpierw siadamy jak na krześle, a następnie podnosimy za pomocą pilota do pozycji normalnej wanny. Super. 
Impreza sylwestrowa odbywa się w innym obiekcie. Zastanawiam z kim będziemy siedzieć przy stole. I znowu okazuje się, że szczęściem nam towarzyszy. Poznajemy bardzo miłe osoby. Szybko przechodzimy na ty.  Do tańca zachęca wodzirej. Wprawdzie nie ma orkiestry, tylko muzyka mechaniczna, ale i tak wszyscy bawią się bardzo dobrze.
Nie spodziewałam się, że noworoczna kolacja będzie tak smaczna i obfita. Podano trzy gorące posiłki. Był zimne zakąski i bardzo smaczne desery. Kawa i herbata bez ograniczeń. Punktualnie o północy wniesiono szampan. No cóż pożegnaliśmy Stary Rok 2014. Nie da się ukryć, że 2015 rok znaczy również dla nas wszystkich fakt, że jesteśmy o rok starsi. Najważniejsze, że ja nadal czuję się młoda duchem. I tym optymistycznym akcentem życzę Wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2015. Zachęcam również do podróżowania z biurem Accessible Poland Tours. Może Państwo mają jakieś pomysły na wyjazd.



czwartek, 1 stycznia 2015

WITAJ NOWY ROKU 2015, ŻEGNAJ STARY ROKU 2014

Tak, 2014 rok przechodzi do historii. Nie był to najgorszy rok.  Na pewno zleciał bardzo szybko.  Był  pod znakiem poznawania nowych ludzi ( klientów),  podróżowania biznesowego i prywatnego.  Dwa nowe kraje miałam możliwość zwiedzić: Chiny i Gruzję. 14 razy korzystałam z transportu lotniczego.
Zakończenie Starego Roku nie obyło się bez przygód. Mianowicie pól godziny przed wyjściem na sylwestrowe party okazało się, że mam tylko jeden pantofel. Drugi niestety został w Warszawie. Na szczęście mój strój sylwestrowy składał się ze spodni i tuniki. Zmuszona byłam założyć inne buty, niestety już nie sylwestrowe.