wtorek, 25 listopada 2014

WSPOMNIENIA Z GRUZJI - PRZYGODY TO MOJA SPECJALNOŚĆ


Właśnie wróciłam z Gruzji gdzie przebywałam na konferencji dotyczącej Turystyki Dostępnej na zaproszenie Fundacji z Tbilisi. Właściwie to byłam w Batumi, które  położone  jest nad Morze Czarnym, region Adżari.  Miasteczko rozsławione zostało nawet przez nasz rodzimy zespół muzyczny FILIPINKI.  https://www.youtube.com/watch.













Batumi ma bogatą historię -  było antyczną kolonią grecka, portem Imperium Rzymskiego, świadkiem walk wojsk gruzińskich w czasie ataku sił otomańskich. W 1878 Batumi znalazło się pod panowaniem Imperium Rosyjskiego i szybko się rozwinęło. Dziś jest to główny port Gruzji i nadmorski kurort wakacyjny. Miasto jest w ciągłej rozbudowie i w niektórych miejscach wygląda jak plac budowy. Mój hotel znajdował się na Starym Mieście. Proszę nie spodziewać się Starego Miasta tak jak w Krakowie. Są to wille z początków XX wieku. Część jest pięknie odnowionych, pozostałe nadal wyglądają jak ruiny. Na każdym kroku sklepy odzieżowe i spożywcze prowadzone głównie przez przedsiębiorczych Gruzinów.
Wracam do pierwszego dnia. Po wylądowaniu czeka na mnie już osoba z fundacji.  Dołączam do dwóch pozostałych uczestników. Jeden z panów jest z Wielkiej Brytanii, drugi z Litwy. Obaj panowie bardzo zmordowani ponieważ lecieli przez Istambuł z 8 godzinną przesiadką. Zastanawiam dlaczego organizator wybrał takie  właśnie połączenie. Mój lot na szczęście trwał tylko 3,5 h i był bezpośredni. Niestety powrotny był już przez Monachium gdzie miałam przesiadkę. Kiedy wylatywałam z Polski była godzina 22:40. Po przylocie było czas lokalny - 05:00 rano. Trzy godziny różnicy. Nasz opiekun  zawozi nas taksówką na dworzec kolejowy. Do odjazdu pociągu jest jeszcze prawie dwie godziny. Jest winda, którą dojeżdżamy do poczekalni. Wszystko jeszcze pozamykane. Dopada mnie zmęczenie i trochę czuję się głodna. Zbliża się czas podstawienia pociągu. Witamy się z naszymi  pozostałymi opiekunkami, którzy są organizatorami konferencji i będą z nami przez czas pobytu w Tbilisi. Okazuje się, że Nana mieszkała przez kilka lat w Polsce i dużo rozumie. Porozumiewamy się jednak w języku angielskim. Pociągi nie są moim ulubionym środkiem transportu - problemy z wchodzeniem. Przy pomocy innych udaje mi się wejść do środka. Wagon bezprzedziałowy, bardzo elegancki, odpowiednik naszej pierwszej klasy. Podróży będzie trwała 5 godzin. Siadam przy oknie i obserwuję krajobrazy, mijające wioski i miasteczka. Gruzja to góry Kaukazu. Zabudowa bardzo skromna, wiele domostw opuszczonych. Ale oczywiście musi być zachodni samochód w tle. Im bliżej Batumi tym bardziej zmienia się roślinność. W Batumi panuje klimat subtropikalny dlatego przed nami wynurzają się palmy. I wreszcie jesteśmy na miejscu. Mam trudności z wyjściem z pociągu ze względu na wysoki stopnie. Dlatego decyduję się zjechać na pupie. Chyba wygląda to śmiesznie, ale w moim przypadku jest najbezpieczniejszą formą. Ilekroć mam problem z zejściem tak schodzę. Może w ten sposób dotrze do innych, że środki transportu powinny być naprawdę dostosowane. Nie wymaga to dużych nakładów finansowych, wystarczy przenośna rampa, którą dostawiamy w razie potrzeby. Oczywiście muszą być odpowiednie wymiary odpowiadające szerokości drzwi. Organizatorzy zamawiają taksówki i jedziemy w kierunku hotelu. Ponieważ dworzec oddalony jest od naszego lokum kilka kilometrów obserwuję miasto. Mijamy część portową, jedziemy wzdłuż bulwaru nadmorskiego. W oddali widzę drapacze chmur prawie jak w Dubaju - robi wrażenie. Miasto posiada nawet kolejkę linową. Ciekawy widok. Podjeżdżamy pod hotel. Fasada budynku odnowiona. Wokół budynki zdecydowanie w gorszym stanie. Hotel należy do sieci hoteli tureckich. Bardzo podoba mi się w środku. Ciepłe kolory, meble w stylu retro powodują, że chce się tu mieszkać.



Hotel nie polecam osobom na wózkach inwalidzkich ze względu na brak rampy i typowo dostosowanej łazienki. Brodzik są zerowe. Niestety drzwi do łazienki raczej  wąskie. Przez to, że otwierają się do środka jest bardziej nie wygodnie.Szybkie rozpakowanie, lunch i mamy czas wolny do wieczora. Nie ukrywam, że czuję zmęczenie po podróży. Postanawiam jednak zrobić krótki rekonesans po mieście. Lokalizacja hotelu jest świetna. Bulwar morski znajduje się tylko 5 minut spacerkiem od hotelu. Pomimo, że jest prawie końcówka listopada  jest  nadal ciepło. Mijam sklep turecki. Zapomniałam dodać, że miasto znajduje się tylko ok 50 km od granicy tureckiej. Ma to związek z moją pierwszą przygodę. Mianowicie na ekranie mojej komórki pojawia się informacja WELCOME TO TURKEY / WITAMY W TURCJI/. Oczywiście nie za bardzo mi się to podoba ponieważ koszty połączenia są zdecydowanie wyższe niż Gruzją. Ktoś radzi mi wyłączyć całkowicie komórkę i włączyć ją na nowo. No cóż jest mały problem nie pamiętam hasła do komórki. Wpisuję kilka kombinacji. Kończy się na tym, że komórka jest zablokowana. Nie pamiętam też PUK. Poszukuję  pomocy na facebook. Piszę również do mojej siostry, aby zadzwoniła do Operatora i zdobyła PUK. W międzyczasie decyduję się na zakup zegarka w sklepie z pamiątkami. Dopiero następnego dnia moja komórka działa.
Następnego dnia w piątek od godziny 11:00 rozpoczyna się międzynarodowa  konferencja, której tematem jest dostosowana turystyka i jej wpływ na rozwój ekonomiczny Europy. Ja również mam prezentację.
Dzielę się swoimi doświadczeniami związanych z  prowadzeniem biura i organizacją wycieczek dla osób niepełnosprawnych. Kilka osób podchodzi do mnie po prezentacji mówiąc, że im się moje wystąpienie podobało. Nie ukrywam, że zawsze mam tremę kiedy muszę przemawiać w obcym języku. Po południu mamy wolny czas. Oczywiście kieruję się w do pobliskich sklepów.Jest taniej niż w Polsce. Walutą Gruzji jest LAR. 1,75 LARA w przeliczeniu to około 1Dolar Amerykański. Po drodze spotykam kilka polek, które przyjechały na zlot blogerek. Zawsze jest miło kiedy spotykam Polaków zagranicą.
 W sobotę, następnego dnia w programie  mamy zwiedzanie Batumi z przewodnikiem w języku angielskim: Ogrodu Botanicznego, objazd po mieście, Delfinarium i wizytacja hoteli pod kątem osób niepełnosprawnych. Po śniadaniu podjeżdża bus i zaczynają się moje problemy z wejściem do środka. Dlaczego? Ponieważ stopień od ziemi jest za wysoki. Oczywiście jest i na to sposób. Proszę kierowcę, o podjazd blisko krawężnika. W ten sposób jest mi znacznie wygodniej. Nasza przewodniczka opowiada  bardzo ciekawie. Dowiaduję się, że  bracie Nobel mieszkali  w Batumi. W tej chwili znajduje się muzeum poświęcone im życiu.  Również swoje muzeum posiada Stalin, który przebywał w mieście. Wszystko wydaje mi się oczywiste dopóki pani przewodnika nie pokazała nam stylizowanej na latarnię morską wieży tzw. Czacza Tower, stojącej na placu obok portu pasażerskiego.Jest to bardzo niezwykłe miejsce  stworzone przez miejscowe władze miejsce, w którym turyści mogą za darmo spróbować miejscowej wódki, robionej z winogron. W sezonie letnim ponad 40-procentowa wódka leje się z kilku dystrybutorów wokół wieży przez 5 do 10 minut. Szkoda, że nie możemy się na nią załapać.
Ogód Botaniczny znajduje się 6 km od Centrum.



Jedziemy cały czas pod górę. Zamykam oczy ponieważ droga jest wąska i kręta. Mam wrażenie, że za chwilę znajdę się na dole. Dojeżdżamy do bramy. Nie ma żadnego krawężnika czyli mam problem z zejściem. Pytałam o mały stołeczek. Mają. I w ten sposób wchodzę i wychodzę z busa za każdym razem. Proszę nie myśleć, że robię to bez problemów. Jeden z panów podaje mi rękę, drugi trzyma kulę, jeszcze ktoś inny niesie torebkę. Przesiadamy się do takiego tramwaju turystycznego jak u nas i zaczynamy objazd po ogrodzie botanicznym. Podobno jest drugim pod względem wielkości ogrodem botanicznym na świecie. Jest on wyjątkowy, głównie ze względu na to, że rośliny tutaj zgromadzone pochodzą z całkowicie różnych stref klimatycznych i krajobrazowych. Deszczowa pogoda i pora roku powoduje, że praktycznie w ogrodzie jesteśmy sami.
Wracamy z powrotem do miasta. Zatrzymujemy się przy alei Lecha i Marii Kaczyńskich.
 Aby upamiętnić m.in. wsparcie, którego nieżyjący prezydent udzielił ich krajowi  podczas wojny z Rosją, jedną z alei w nadmorskim kurorcie Batumi nazwano ich imieniem. Zbliża się godzina 18:00 jest już ciemno. Robimy krótki przystanek na  PLACU PIAZZA. Stwierdzam, że jest to  jedno z najpiękniejszych miejsc w Batumi, i jak sama nazwa wskazuje stylem przypomina włoskie place.


 O każdej pełnej godzinie zegar ożywa i wyskakują mechaniczne postacie.Gdyby nieustający deszcz usiadłabym sobie w kawiarence. Batumi nabiera uroku dopiero nocą kiedy jest pięknie oświetlone. Jeszcze tylko tylko krótka wizyta w supermarkecie GOODWILL. Wszyscy stwierdzili, że dostałam jakiegoś cudownego przyspieszenia
Przy kolacji organizatorzy podają nam plan na jutrzejszy dzień. Śniadanie 07:15, wyjazd z hotelu na dworzec kolejowy 08:00. Odjazd pociągu 8:45.
W nocy mam problemy ze spaniem. Słyszę przeraźliwy wiatr wiejący z taką siłą, że szyby w oknach drżą. Przy tym pada mocno. Rano wstaję z wielkim oporem. Już przeżywam wsiadanie do pociągu, który mnie zawsze przeraża. Po śniadaniu jedziemy na dworzec. Pogoda ciągle sztormowa. Z okna taksówki widzimy wzburzone morze, które naprawdę wygląda bardzo czarno. W poczekalni pełno wody. Na peronie widzę pociąg, który za chwilę odjeżdża. Czekamy na drugą taksówkę z resztą osób. Jeszcze do końca nie wiemy o co chodzi, ale właśnie nasi organizatorzy oznajmiają nam, że nasz pociąg właśnie odjechał. Był to jedyny pociąg w tym dniu. Jak to się stało? Przypuszczam, że  po prostu nie sprawdzili dokładnie godziny odjazdu pociągu. W pierwszej chwili się cieszę, że nie muszę przeżywać traumy związanej z wsiadaniem do pociągu. Z powrotem w taksówki i jedziemy w kierunku dworca autobusowego znajdującego się w innej części miasta. Spodziewam się najgorszego -starych autokarów. A tu miłe zaskoczenie. Firma autokarowa METRO posiada bardzo nowoczesne autokary. Każde siedzenie wyposażone jest w monitor tak jak w samolotach. Do wyboru filmy krajowe i zagraniczne, kanały radiowe i muzyczne. Nawet znalazłam polskie piosenki. Steward podaje kawę lub herbatę. No i oczywiście bezpłatne WIFI. Siadam sobie z przodu, aby podziwiać krajobraz. Przed nami prawie 400 km do jazdy.  Kierowca początkowo jedzie z prędkością 20 km na godzinę ze względu na okropne warunki pogodowe.

 Myślę sobie " w tym tempie to nie dojedziemy na 15:00". W tym samym momencie dowiaduję się o 2 godzinnym opóźnieniu. Wykrakałam.Czyli będziemy o 17:00. Po trzech godzinach przerwa na toalety. Bardzo bardzo potrzebuję skorzystać, ale napotykam na kolejną przeszkodę. Toalety są z dziurą, a nie siedziskiem. Resztę mogą się państwo domyśleć. Powiem tylko, że dla osoby niepełnosprawnej jest niemożliwe skorzystanie z niej. Zaczyna się szukanie " zwykłej toalety". Jest jedna na klucz tylko dla personalu. Zdobywam klucz.
Po przerwie jedziemy dalej. Droga przez góry. Co chwilę mijamy stłuczki i policyjne wozy. Już nie jestem taka happy, że siedzę z przodu. Za chwilę słyszę brzdęk i silne hamowanie naszego kierowcy. Okazuje się, że ciężarówka podjechała za blisko naszego autobusu i skasowała lusterko od strony kierowcy. Stoimy kilka metrów od barierki na dużej wysokości.  Po prawej stronie przepaść. W dole płynie górska rzeka.  Staram się nie myśleć jak mogło się to wszystko zakończyć jeżeli nasz kierowca jechałaby szybciej. Przyjeżdża policja ( właściwie to przechodzi do nas kilka metrów z innej stłuczki). Mamy ok 45 opóźnienia. Na szczęście jedziemy dalej, tylko już bez lusterka.
Nie siedzę już z przodu. Przenoszę się na tył autokaru.Tutaj się czuję bezpieczniej.
Do Tbilisi przyjeżdżamy o 18:30. Jedziemy w stronę hotelu. Początkowo kiedy podróż miała odbyć się pociągiem mieliśmy przyjechać do stolicy na 14:00. Wtedy jeszcze byłaby możliwość zobaczenia turystycznych atrakcji. Usytuowanie hotelu świetne, ale co z tego jak my wyjeżdżamy na lotnisko o 02:30 rano. Organizatorzy dają nam do 20:00 wolny czas. Nie całe 1,5 godziny. Jestem głodna, zmęczona. Ciągle mam dużo gruzińskich pieniędzy więc idę do pierwszego sklepu, aby coś kupić.
Potem szybka kąpiel i jestem gotowa do wyjścia. Pytam jak daleko mamy do restauracji odpowiedź brzmi "to jest blisko pół km, mniej więcej / More or Less/." Mówię, że dam radę. Po całodziennej jeździe spacer dobrze mi zrobi. Ulice pełne ludzi. Dzisiaj przypada DZIEŃ ŚW GRZEGORZA. Wreszcie jesteśmy w restauracji. Zdecydowanie było to więcej niż pół kilometra. Po 40 minutach docieramy na miejsce. Na stół wjeżdżają gruzińskie sałatki, mięso z rusztu, pierożki chinkali, ser.  No i oczywiście obowiązkowo wino. Nasi gospodarze przyprowadzili nas tutaj ponieważ odbywają się  również występy zespołu ludowego, który tańczy i śpiewa.  Zbliża się 23:15 My niestety nie możemy siedzieć do końca- musimy chwilę wypocząć przed powrotnym lotem. Ja do Polski. Chris do Edynburga, a Ronald do Wilna. Znowu ich czeka przesiadka i długie czekanie w Istambule. Naprawdę współczuję. W hotelu jest tak głośno, że praktycznie nie śpię. Równie dobrze mogłabym siedzieć w knajpie. 02:00 jestem umyta, spakowana i prawie mam zamkniętą walizkę. Nagle gaśnie światło. Myślałam, że to tylko na chwilę. Wołam pana z recepcji o pomoc w przejściu na hol. Chris i Ronald również wychodzą na korytarz. Jest ciemno.  Chrisa,  schodzi na dół, ale nie zauważa drugich schodów i stacza się w dół po kilkunastu stopniach. Słyszę tylko jeden jęk i krzyk "moja głowa, moje plecy". Panowie pomagają mu wstać. Powinnyśmy wezwać pogotowie, ale przecież za 2o minut mamy taksówkę na lotnisko. Biorę sprawy w swoje ręce. Proszę o lód recepcjonistę, każę Chrisowi przyłożyć lód  owinięty w ręcznik i  pić wodę. Mówię, że na lotnisku jest punkt medyczny gdzie możemy zwrócić się  o pomoc. Jeżeli się pogorszy zawsze może wezwać pogotowie na lotnisku. I tak robimy. Jedziemy we trójkę  na lotnisko przez miasto w stronę lotniska. Wszędzie jest ciemno, nic się nie pali. Wygląda na to, że musiała się przydarzyć większa awaria. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Zostawiamy Ronalda z bagażami i kierujemy się do punktu medycznego. Widać, że Chris bardzo cierpi, ale idzie o własnych siłach. Nie jestem lekarzem, ale dla mnie wygląda to na mocne stłuczenie. Pukamy, nikt nie odpowiada. Wchodzę. Z drugich drzwi wychodzi zaspana kobieta. Pytam o lekarza. Twierdzi, że jest lekarzem.Mierzy mu ciśnienie i pyta czy jest cukrzykiem. Mam wrażenie, że nie rozumie angielskiego. Proponuje mu tabletkę pod język obniżające ciśnienie.ma Ciśnienie nie jest wysokie . W tym momencie widzę, że pani doctor raczej mu nie pomoże, a wręcz zaszkodzi dlatego stanowczo mówię do Chrisa -" idziesz do check in, potem do gatu. Musisz dać radę wrócić do domu".
 Posłuchał mojej rady. Po powrocie do domu udał się do lekarza, który stwierdził u niego tylko  silne potłuczenie. Miał szczęście.
Jak widać w przeciągu 4 dni naprawdę bardzo dużo interesujących rzeczy się wydarzyło. Jak widać konferencje zawsze mogą być ciekawe.

sobota, 15 listopada 2014

JAK NIE ZWARIOWAĆ MAJĄC SZCZURA PRZEZ 3 DNI W DOMU

Wróciłam z kolejnego wyjazdu i miałam zamiar pisać o urokach Perugii we Włoszech. Stwierdziłam jednak, że napiszę o 3 dniach  mieszkania ze szczurem pod jednym dachem. Proszę nie myśleć, że był to gość zaproszony przeze mnie. Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Mianowicie przebywając w kuchni usłyszałam dziwne odgłosy z kosza pod zlewem. Podchodzę do szafki z koszem , otwieram i tak jak szybko otwierałam zamykam ją  krzycząc " Szczur".  Zdążyłam się tylko złapać lodówki inaczej chyba przewróciłabym się  strachu. W tym czasie  był u mnie chłopiec, któremu pomagałam w angielskim.Widząc mój strach, chyba nie za bardzo wiedział co ma robić. Ja jak z procy wybiegłam na klatkę schodową szukając telefonu do ochrony i spółdzielni mieszkaniowej. ( W amoku nie mogłam znaleźć notesu). Pierwszy telefon wykonałam do ochrony. Przyszedł pan ochroniarz ( w między czasie chłopiec sobie poszedł do domu). W momencie kiedy pan ochroniarz otwierał szafkę szczur mu uciekł. Telefon ze spółdzielni chyba też nic nie dał - pan poinformował mnie,że firma zajmująca się odszczurzaniem ma tyle zamówień, że dopiero jutro rano może być to możliwe. Poza tym jest to moja sprawa. Dostałam telefon do firmy.  Słowa pana z administracji się potwierdziły, usłyszałam: " Mogę do pani przyjść jutro. Zaczęłam błagać, aby przyszedł jeszcze dzisiaj bo inaczej umrę ze strachu. Wytłumaczyłam, że jestem osobą niepełnosprawną. Chyba to pomogło bo pan powiedział, że przyjedzie. Zamknęłam się w pokoju i wyczekiwałam pana, który miał złapać szczura. Po jakimś czasie słyszę dzwonek do drzwi. Myśląc, że to właśnie to właśnie jest ten pan z firmy podchodzę do drzwi i otwieram je. Już nawet nie pytałam " Kto to?" Okazuje się, że to była moja koleżanka, Agata. Widząc zapalone światło postanowiła mnie odwiedzić. Kolejny dzwonek i tym razem wpuszczam pana od łapania szczurów. Zaczyna się poszukiwanie. Szczura ani śladu. Pan otwiera wszystko co można, świecąc latarką. Na dowód, że nie są to moje urojenia znajdują szczurze odchody. Pan postanawia założyć 3 pułapki. Dostaję instrukcję jak się mam zachować, co mogę usłyszeć. Pan zapewnia mnie, że w 90 % szczury się łapią na pułapki i jest to tylko kwestia kolejnego dnia. Gdyby nie pomogło to założy inną pułapkę. Koleżanka zapewnia mnie, że jutro rano mnie odwiedzi. Ja postanawiam nie wchodzić do kuchni dopóki ten gryzoń tam będzie. Biorę wodę, coś do jedzenia i zamykam się w pokoju. Postanawiam, że dzisiaj nie śpię. Dokładnie za pięć dwunasta słyszę jeden duży huk - pułapka wystrzeliła. Serce mi bije, oczywiście siedzę w pokoju. Wysyłam sms do pana. Pan odpisuje, że jutro rano przyjdzie. Zmęczenie jest tak wielkie, że padam. Rano przychodzi najpierw koleżanka, która stwierdza, że na żadną pułapkę szczur się niestety nie złapał. Za chwilę przychodzi pan. I znowu zaczyna się poszukiwanie. Agata mi robi śniadanie bo ja oczywiście nie wchodzę do kuchni. No cóż muszę czekać, ąż szczur się złapie - ale ile mam czekać. Wieczorem odwiedza mnie koleżanka z córką i jej chłopakiem, ąby odsunąć lodówkę - może jest tam. Niestety nie ma go tam. Zapomniałam powiedzieć, że przynosi mi zupę. Ja nie wchodzę do kuchni.

Wychodzą, a ja zostaję sama ze szczurem. Nie wiem, czy mam jakieś przypadek, ale dokładnie o 11:55 tuż przed północą  słyszę, że pułapka wystrzeliła. Piszę tym razem sms do koleżanki Agaty - " wystrzeliła". Za chwilę Agata dzwoni i pyta " czy mam przyjść" ? Cienkim głosem odpowiadam: " "Jak możesz". No tak, ale tutaj rodzi się kolejny problem. Ja boję się podejść do drzwi frontowych. Po drodze jeszcze muszę zahaczyć o kuchnię. W końcu otwieram jej drzwi. Jak się okazuje Agata jest w towarzystwie swoich córek, które po pierwsze nie chciały pozwolić, aby ich mama tak późno po nocy sama wędrowała. Po drugie były bardzo ciekawe  kolejnego odcinka po tytułem "polowanie na szczura".
Kolejne pudło - pułapka wystrzeliła, a inteligentnej bestii nie ma. Są tylko odchody. Tak marginesie to dowiedziałam się wiele interesujących rzeczy na temat zachowań szczurów. Np, że na zwiady jest zawsze wysyłany najsłabszy. Szczur musi cały czas coś gryźć, aby tępić swoje zęby - zęby szczura rosną przez całe życie. Nie zbyt radosną informacją było to, że w Warszawie jest plaga szczurów, które wchodzą nie tylko do piwnic, ale również do mieszkań. Potrafią  nawet skakać  na wysokość 1,5 metra. Dlatego nie należy otwierać okien balkonowych w okresie jesiennym, jeżeli nie chcemy mieć nieproszonego gościa.
To tyle o życiu szczurów. 
Cóż znowu zostałam sama z nieproszonym lokatorem. Nie ukrywam, że również dezynfekowałam się od środka ( dobrą naleweczką)
Rano telefon - dzwoni Agata, że za chwilę będzie. Otwieram drzwi. Koleżanka robi inspekcję i okazuje się, że szczur grasował - przewrócił butelkę na blacie, wysypał sól. Agata zaczyna poszukiwania. Ja oczywiście siedzę w  drugim pokoju zamknięta. Nagle krzyczy " jest, za kanapą". Woła mnie, abym przyszła i robiła hałas. Jeszcze wcześniej barykaduje pokój.

Oczywiście odmawiam współpracy. Koleżanka dzwoni po swoje córki ( w końcu najlepiej są zorientowane w temacie). Ja w międzyczasie dzwonię do pana od szczurów opisując w skrócie jak wygląda sytuacja. Pan może dopiero dotrzeć za godzinę. Godzina mija szybko ponieważ dziewczyny próbują złapać szczura same. Nie jest to łatwe. Przychodzi znajomy pan. I zaczyna się prawdziwe polowanie. Szczur nie daje się złapać. Ucieka za kuchenkę. U mnie jest zabudowa. Pan wyłącza bezpieczniki i demontuje kuchnię – szczura nie ma. Mija już prawie 2,5 godziny od przyjścia Agaty z córkami i 1,5 godziny od przyjścia pana. Agata z córkami wychodzą. Pan również wychodzi mówiąc, że przyjdzie z kolegą około 16:00 i albo spróbują szczura złapać, albo założą bardziej " inteligentną pułapkę". I znowu jestem sama, ze szczurem. Nie na długo. O godzinie 12:00 ma mnie odwiedzić koleżanka Mariola. Czuję się trochę winna, że nie odzywałam się do niej wcześniej. Kiedy zapraszałam ją wspomniałam o moim " lokatorze". Początkowo Mariola nie wykazywała entuzjazmu, ale w końcu zgodziła się przyjść. Dzwonek dzwoni. Otwieram drzwi i prosto kierujemy się do mojego pokoju. Mówię do koleżanki " Masz ochotę na herbatę to bardzo proszę zrób sobie sama". Koleżanka jakby nie zbyt chętnie chce się napić. Przynosi mi kapuśniak - ale kto pójdzie do kuchni podgrzać? Gawędzimy sobie czekając na panów. Wreszcie dzwonek do drzwi. Znajomy pan wchodzi z kolegą. I znowu : szukanie, wyłączanie elektryczności, wysuwanie szafek. Po jakiś 30 minutach pan puka do drzwi pokoju gdzie praktycznie siedzę od czwartku oznajmiając " Mamy go". Nie wierzę, ale nie jestem  na tyle odważna, aby zdobycz zobaczyć. I tak kończy się mój " horror ze szczurem".
Zastawiam się czy to taka reakcja na szczura w takim wykonaniu jest tylko moja, czy wszyscy reagują podobnie?