piątek, 19 grudnia 2014

PARYŻ I MOULIN ROUGE, WRZESIEŃ 2014/ PARIS & MOULIN ROUGE, SEPTEMBER 2014


Jeden z uczestników wycieczki do Paryża zadzwonił do mnie w zeszłym miesiącu z wielkim żalem: "Pani Małgosiu opisuje Pani pobyt grupy w Rzymie, a nic o grupie paryskiej, był tak ciekawie. Nawet jazdę taksówkami i autobusami wspominam  teraz bardzo dobrze, bo mogłem dzięki temu poczuć atmosferę Paryża. Odpowiedziałam " Panie Marku, obiecuję, że do końca roku będzie relacja. Była to grupa bardzo wymagająca. Poza 3 osobami wszyscy jechali z moim biurem po raz pierwszy. Początkowo bałam się, że nie uzbieram wystarczającej ilości osób. Zapisało się 14 osób w tym 6 wózków inwalidzkich oraz 1 skuterek. Było więcej chętnych, ale ze względów logistycznych nie mogłam ich zabrać. Ostatnia para, która dołączyła musiała lecieć innym samolotem, który startował 1h wcześniej od naszego rejsu. Oba loty były bardzo rano. Odprawiam Państwa, wręczam w języku angielskim i francuskim kartkę z informacją gdzie mają się po przylocie kierować. Niestety nie lądujemy na tym terminalu.Pani Dorota ( jeszcze wtedy Pani) wygląda na wyluzowaną i niczym się nie martwi. Słyszę " Damy radę, jakąś się znajdziemy". W dobie telefonów komórkowych rzeczywiście nie stanowi to wielkiego problemu. Tym bardziej,że Pan  na wózku  ma zamówiony serwis dla osób niepełnosprawnych tzn, że w obrębie lotniska muszą odstawieni tam gdzie sobie życzą.
Po wylądowaniu naszej grupy w Paryżu troszkę było zawirowania z serwisem dla niepełnosprawnych ( nie wiem dlaczego większa ilość wózków na zagranicznych lotniskach powoduje lekkie zamieszenie i dezorganizacje). Okazało się, że brak jest windy i wiozą nas schodami ruchomymi - nie jest to zbyt bezpieczne, ale cóż nam pozostaje. Znajdujemy Panią Dorotę i Pana Krzysztofa. Wychodzimy z bagażami, za chwilę pojawią się dwa busy - jeden dostosowany, drugi zwykły. Przejazd do hotelu zajmuje nam około godziny. Tam już czeka na nas Ania z koleżanką. Anię poznałam w Londynie tydzień wcześniej kiedy to pomagała jako wolontariuszka.  Teraz też  specjalnie przyjechała z Londynu, aby nam pomagać. Jestem na prawdę wzruszona, że spotkam w swojej pracy tyle dobrych ludzi. Organizacja wyjazdów dla niepełnosprawnych naprawdę wygląda trudniej. Po rozlokowaniu i krótkim odpoczynku wyruszamy na podbój Paryża. Za chwilę jesteśmy przed Katedrą Notre Dame. Czeka na nas już Pan przewodnik, który będzie nam towarzyszył przez kolejne trzy godziny. Następnym punktem programu jest  Centrum Pompidou. Udajemy się tam spacerem podziwiając tętniące życiem ulice Paryża. Przewodnik doprowadza nas do restauracji, w której grupa ma zamówioną obiadokolację. Najedzeni i trochę zmęczeni wracamy do  hotelu.
 Następnego dnia po  pysznym śniadaniu udajemy się na zwiedzanie Paryża. Zaczynamy od Cmentarza Per la Chez. Niestety taksówki wysadzają nas przy różnych wejściach stąd tracimy czas  szukając się nawzajem. Najważniejsze, że znajdujemy się. Grupa z przewodnikiem idzie na zwiedzania. Na  cmentarzu znajduje się grobowiec Fryderyka Chopina. Nie jest łatwo poruszać się po cmentarzu osobom na wózkach, ale dają radę. Ja siadam w kawiarni i delektuję się kawą obserwując przy tym przechodniów. Muszę również wykonać kilka telefonów związanych z dzisiejszym dniem. Słyszę polski język. Naprawdę coraz więcej naszych rodaków podróżuje. Co nas jeszcze dzisiaj czeka?

Sorbona, Panteon, Ogrody  Luksemburskie, wzgórza Montmartre z Bazylikę Sacre-Coeur, Place du Tertre. Musi się udać. Pogoda nam również sprzyja. 
W programie wycieczki zaproponowałam wyjście fakultatywne do jednego z paryskich kabaretów.  W mieście jest ich kilka. Najbardziej kultowym jest słynne MOULIN ROUGE. Nie podejmowałam żadnych działań ponieważ nie było zainteresowania przed wyjazdem. Aż tu w Paryżu słyszę " A może poszlibyśmy do kabaretu np MOULIN ROUGE". Klient nasz pan. Dzwonię pytając o warunki lokalowe i finansowe. Informują mnie, że jest taka możliwość wejścia. Przyjemność taka kosztuje 112 EUR/os. Wymagane są stroje wieczorowe. Nie wiem jak reszta, ale nie przypominam sobie, abym pakowała coś eleganckiego. Nie wolno wchodzić w obuwiu sportowym. Przekazuję informację. Zgłasza się, aż 6 osób w tym 4 wózki inwalidzkie. Po obiadokolacji w restauracji, która znajduje się właśnie w pobliżu słynnego kabaretu, daję grupie czas wolny i udaję się do Kas Kabaretu. Zbliża się czas spektaklu. Przy wejściu stoją elegancko ubrani ludzie. Czuję się trochę jak Kopciuszek. Podchodzą do ochroniarza i pytam po angielsku, -"którędy do kas". Mam na szyi identyfikator. Pan patrzy na tabliczkę i mówi: "Pani Małgorzato tędy proszę". Schodów dużo. Proszę o pomoc przy zejściu w dół i już za chwilę mam kupione bilety na 23:00 wieczorem w niedzielę. Niestety wcześniejsze spektakle są wykupione. Tak na wszelki wypadek, mówię, że osoby niepełnosprawne będę w obuwiu ortopedycznym. Na koniec słyszę, że jako opiekun grupy może uda mi się wejść gratis. Nie ukrywam, że nie zbyt chętnie gotowa byłam wydać tak dużą kwotę na bilet. "No cóż zaprowadzę ich, a potem wrócą sami jeżeli nie uda mi się wejść"- myślę sobie. Wracam do hotelu i przekazuję dobrą wiadomość pytając jednocześnie zainteresowanych o stroje galowe. I się zaczyna. Tylko Dorota i Magda mają coś lepszego do ubrania. Dzisiaj jest piątek. W sobotę jedziemy do Wersalu.Postanawiam, że może w niedzielę kiedy grupa z przewodnikiem będzie w Luwrze ja udam się na zakupy. Nie wiem jeszcze, że w niedzielę praktycznie wszystkie domy towarowe w Paryżu są pozamykane. Przekonuję się o tym sama kiedy z Anią w niedzielę udajemy się  w poszukiwanie otwartych sklepów. Pani Dorota nr 2 ( żona Pana Marka) idzie mi z pomocą pożyczając czarną bluzkę ze srebrnym akcentem. Nie zbyt pasuje do granatów spodni, ale nie mam wyjścia. Zresztą do końca nie wiem czy wejdę. Punktualnie o 22:00 zamawiamy taksówki i jedziemy do Kabaretu. Wszyscy są poinformowaniu o naszym przyjściu. Prowadzą nas bocznym wejściem do windy ( wejście dla artystów). Mijamy nawet pomieszczenie , w którym są trzymane żywe zwierzęta biorące  udział w przedstawieniu. Nikt mnie przepędza więc pewnie podążam za grupą. Doprowadzają nas do Fuaye i każą czekać. Wolno nam tylko robić zdjęcia tutaj. Zabronione jest wykonywanie fotek podczas przedstawienia.   Teatr może pomieścić 1500 osób. Na czym polega magia tego teatru, że jest kopiowany przez inne kluby na świecie. 

Moulin Rouge został otwarty 5 października 1889 przez Josepha Ollera, właściciela paryskiej   Olympii położony w dzielnicy czerwonych latarni niedaleko Montmarte. Znakiem rozpoznawalnym , jest  imitacja  wielkiego, czerwonego młyna na dachu.
Kabaret od czasu powstania prezentuje przedstawienia taneczne, w których na scenie występują tancerze i tancerki ubrani w kolorowe, wymyślne stroje. Tancerki często prezentują się topless, ozdobione biżuterią lub barwnymi piórami.

 Na przestrzeni lat Moulin Rouge stało się słynne z wykonywanego tu kankana.Wreszcie wchodzimy do ogromnej sali. Jest kilka schodków więc wózki są wnoszone przez personel kabaretu. Kierują nas do stolika na tym samym poziomie. Kelner pyta mnie kto mi dał pozwolenie ( nie mam biletu). Coś tam tłumaczę i dają mi spokój. Za chwilę na stół inny kelner przynosi 3 szampany.Trwa jeszcze chwilę za nim przedstawienie się rozpocznie. Przypatruję się innym osobom. Zdarzają się osoby w codziennym ubraniu tak jak my.  Na scenie pojawia się konfekcjoner i wita publiczność w różnych językach ( nie w polskim). Przez dwie godziny mogliśmy podziwiać  przepiękne, błyszczące, kolorowe i bardzo dobrze  dobrane stroje mieniące się w różnorodnym świetle oraz posłuchać relaksującej  muzyki. Oczywiście taniec, taniec był obecny do końca przedstawienia. Czy warto było wydać tyle pieniędzy? Moi klienci powiedzieli, że tak. Było to niezapomniane przeżycie. Może trochę inne niż wjazd na Wieżę Eiffla.Było już po pierwszej rano, następnego dnia, kiedy w dobrych humorach łapaliśmy taksówki do hotelu. Trochę inne humor miałam ja o ósmej rano ( na tą godzinę zrobiłam zbiórkę na śniadanie). To był nasz ostatni dzień, a jeszcze czekał nas rejs statkiem po Sekwanie i spacer po Polach Elizejskich. Razem z innymi osobami miałam możliwość wypić kawę w słynnej kawiarni FOUGUET'S. Cóż długo również ją będę pamiętała z powodu słonej  ceny - 12 EUR kosztowała mnie kawa po wiedeńsku. Za luksus trzeba płacić. 
Podsumowując uważam wycieczkę za udaną. Bardzo ważna jest na wyjazdach atmosfera. Tutaj chyba było w porządku.Towarzystwo było udane. A co grupa myśli?






niedziela, 7 grudnia 2014

FACEBOOK JEST WSPANIAŁY, A DLACZEGO

Tak, stwierdzam, że Facebook ma również swoje dobre strony. Proszę sobie wyobrazić, że po 33 latach rozpoznała mnie koleżanka. Powiedziała mi taki komplement, że jestem bardzo podbudowana. Każdy by się ucieszył kiedy usłyszałby: " Jedno spojrzenie i cała Gośka sprzed lat". Spotykamy się w najbliższy czwartek.

wtorek, 25 listopada 2014

WSPOMNIENIA Z GRUZJI - PRZYGODY TO MOJA SPECJALNOŚĆ


Właśnie wróciłam z Gruzji gdzie przebywałam na konferencji dotyczącej Turystyki Dostępnej na zaproszenie Fundacji z Tbilisi. Właściwie to byłam w Batumi, które  położone  jest nad Morze Czarnym, region Adżari.  Miasteczko rozsławione zostało nawet przez nasz rodzimy zespół muzyczny FILIPINKI.  https://www.youtube.com/watch.













Batumi ma bogatą historię -  było antyczną kolonią grecka, portem Imperium Rzymskiego, świadkiem walk wojsk gruzińskich w czasie ataku sił otomańskich. W 1878 Batumi znalazło się pod panowaniem Imperium Rosyjskiego i szybko się rozwinęło. Dziś jest to główny port Gruzji i nadmorski kurort wakacyjny. Miasto jest w ciągłej rozbudowie i w niektórych miejscach wygląda jak plac budowy. Mój hotel znajdował się na Starym Mieście. Proszę nie spodziewać się Starego Miasta tak jak w Krakowie. Są to wille z początków XX wieku. Część jest pięknie odnowionych, pozostałe nadal wyglądają jak ruiny. Na każdym kroku sklepy odzieżowe i spożywcze prowadzone głównie przez przedsiębiorczych Gruzinów.
Wracam do pierwszego dnia. Po wylądowaniu czeka na mnie już osoba z fundacji.  Dołączam do dwóch pozostałych uczestników. Jeden z panów jest z Wielkiej Brytanii, drugi z Litwy. Obaj panowie bardzo zmordowani ponieważ lecieli przez Istambuł z 8 godzinną przesiadką. Zastanawiam dlaczego organizator wybrał takie  właśnie połączenie. Mój lot na szczęście trwał tylko 3,5 h i był bezpośredni. Niestety powrotny był już przez Monachium gdzie miałam przesiadkę. Kiedy wylatywałam z Polski była godzina 22:40. Po przylocie było czas lokalny - 05:00 rano. Trzy godziny różnicy. Nasz opiekun  zawozi nas taksówką na dworzec kolejowy. Do odjazdu pociągu jest jeszcze prawie dwie godziny. Jest winda, którą dojeżdżamy do poczekalni. Wszystko jeszcze pozamykane. Dopada mnie zmęczenie i trochę czuję się głodna. Zbliża się czas podstawienia pociągu. Witamy się z naszymi  pozostałymi opiekunkami, którzy są organizatorami konferencji i będą z nami przez czas pobytu w Tbilisi. Okazuje się, że Nana mieszkała przez kilka lat w Polsce i dużo rozumie. Porozumiewamy się jednak w języku angielskim. Pociągi nie są moim ulubionym środkiem transportu - problemy z wchodzeniem. Przy pomocy innych udaje mi się wejść do środka. Wagon bezprzedziałowy, bardzo elegancki, odpowiednik naszej pierwszej klasy. Podróży będzie trwała 5 godzin. Siadam przy oknie i obserwuję krajobrazy, mijające wioski i miasteczka. Gruzja to góry Kaukazu. Zabudowa bardzo skromna, wiele domostw opuszczonych. Ale oczywiście musi być zachodni samochód w tle. Im bliżej Batumi tym bardziej zmienia się roślinność. W Batumi panuje klimat subtropikalny dlatego przed nami wynurzają się palmy. I wreszcie jesteśmy na miejscu. Mam trudności z wyjściem z pociągu ze względu na wysoki stopnie. Dlatego decyduję się zjechać na pupie. Chyba wygląda to śmiesznie, ale w moim przypadku jest najbezpieczniejszą formą. Ilekroć mam problem z zejściem tak schodzę. Może w ten sposób dotrze do innych, że środki transportu powinny być naprawdę dostosowane. Nie wymaga to dużych nakładów finansowych, wystarczy przenośna rampa, którą dostawiamy w razie potrzeby. Oczywiście muszą być odpowiednie wymiary odpowiadające szerokości drzwi. Organizatorzy zamawiają taksówki i jedziemy w kierunku hotelu. Ponieważ dworzec oddalony jest od naszego lokum kilka kilometrów obserwuję miasto. Mijamy część portową, jedziemy wzdłuż bulwaru nadmorskiego. W oddali widzę drapacze chmur prawie jak w Dubaju - robi wrażenie. Miasto posiada nawet kolejkę linową. Ciekawy widok. Podjeżdżamy pod hotel. Fasada budynku odnowiona. Wokół budynki zdecydowanie w gorszym stanie. Hotel należy do sieci hoteli tureckich. Bardzo podoba mi się w środku. Ciepłe kolory, meble w stylu retro powodują, że chce się tu mieszkać.



Hotel nie polecam osobom na wózkach inwalidzkich ze względu na brak rampy i typowo dostosowanej łazienki. Brodzik są zerowe. Niestety drzwi do łazienki raczej  wąskie. Przez to, że otwierają się do środka jest bardziej nie wygodnie.Szybkie rozpakowanie, lunch i mamy czas wolny do wieczora. Nie ukrywam, że czuję zmęczenie po podróży. Postanawiam jednak zrobić krótki rekonesans po mieście. Lokalizacja hotelu jest świetna. Bulwar morski znajduje się tylko 5 minut spacerkiem od hotelu. Pomimo, że jest prawie końcówka listopada  jest  nadal ciepło. Mijam sklep turecki. Zapomniałam dodać, że miasto znajduje się tylko ok 50 km od granicy tureckiej. Ma to związek z moją pierwszą przygodę. Mianowicie na ekranie mojej komórki pojawia się informacja WELCOME TO TURKEY / WITAMY W TURCJI/. Oczywiście nie za bardzo mi się to podoba ponieważ koszty połączenia są zdecydowanie wyższe niż Gruzją. Ktoś radzi mi wyłączyć całkowicie komórkę i włączyć ją na nowo. No cóż jest mały problem nie pamiętam hasła do komórki. Wpisuję kilka kombinacji. Kończy się na tym, że komórka jest zablokowana. Nie pamiętam też PUK. Poszukuję  pomocy na facebook. Piszę również do mojej siostry, aby zadzwoniła do Operatora i zdobyła PUK. W międzyczasie decyduję się na zakup zegarka w sklepie z pamiątkami. Dopiero następnego dnia moja komórka działa.
Następnego dnia w piątek od godziny 11:00 rozpoczyna się międzynarodowa  konferencja, której tematem jest dostosowana turystyka i jej wpływ na rozwój ekonomiczny Europy. Ja również mam prezentację.
Dzielę się swoimi doświadczeniami związanych z  prowadzeniem biura i organizacją wycieczek dla osób niepełnosprawnych. Kilka osób podchodzi do mnie po prezentacji mówiąc, że im się moje wystąpienie podobało. Nie ukrywam, że zawsze mam tremę kiedy muszę przemawiać w obcym języku. Po południu mamy wolny czas. Oczywiście kieruję się w do pobliskich sklepów.Jest taniej niż w Polsce. Walutą Gruzji jest LAR. 1,75 LARA w przeliczeniu to około 1Dolar Amerykański. Po drodze spotykam kilka polek, które przyjechały na zlot blogerek. Zawsze jest miło kiedy spotykam Polaków zagranicą.
 W sobotę, następnego dnia w programie  mamy zwiedzanie Batumi z przewodnikiem w języku angielskim: Ogrodu Botanicznego, objazd po mieście, Delfinarium i wizytacja hoteli pod kątem osób niepełnosprawnych. Po śniadaniu podjeżdża bus i zaczynają się moje problemy z wejściem do środka. Dlaczego? Ponieważ stopień od ziemi jest za wysoki. Oczywiście jest i na to sposób. Proszę kierowcę, o podjazd blisko krawężnika. W ten sposób jest mi znacznie wygodniej. Nasza przewodniczka opowiada  bardzo ciekawie. Dowiaduję się, że  bracie Nobel mieszkali  w Batumi. W tej chwili znajduje się muzeum poświęcone im życiu.  Również swoje muzeum posiada Stalin, który przebywał w mieście. Wszystko wydaje mi się oczywiste dopóki pani przewodnika nie pokazała nam stylizowanej na latarnię morską wieży tzw. Czacza Tower, stojącej na placu obok portu pasażerskiego.Jest to bardzo niezwykłe miejsce  stworzone przez miejscowe władze miejsce, w którym turyści mogą za darmo spróbować miejscowej wódki, robionej z winogron. W sezonie letnim ponad 40-procentowa wódka leje się z kilku dystrybutorów wokół wieży przez 5 do 10 minut. Szkoda, że nie możemy się na nią załapać.
Ogód Botaniczny znajduje się 6 km od Centrum.



Jedziemy cały czas pod górę. Zamykam oczy ponieważ droga jest wąska i kręta. Mam wrażenie, że za chwilę znajdę się na dole. Dojeżdżamy do bramy. Nie ma żadnego krawężnika czyli mam problem z zejściem. Pytałam o mały stołeczek. Mają. I w ten sposób wchodzę i wychodzę z busa za każdym razem. Proszę nie myśleć, że robię to bez problemów. Jeden z panów podaje mi rękę, drugi trzyma kulę, jeszcze ktoś inny niesie torebkę. Przesiadamy się do takiego tramwaju turystycznego jak u nas i zaczynamy objazd po ogrodzie botanicznym. Podobno jest drugim pod względem wielkości ogrodem botanicznym na świecie. Jest on wyjątkowy, głównie ze względu na to, że rośliny tutaj zgromadzone pochodzą z całkowicie różnych stref klimatycznych i krajobrazowych. Deszczowa pogoda i pora roku powoduje, że praktycznie w ogrodzie jesteśmy sami.
Wracamy z powrotem do miasta. Zatrzymujemy się przy alei Lecha i Marii Kaczyńskich.
 Aby upamiętnić m.in. wsparcie, którego nieżyjący prezydent udzielił ich krajowi  podczas wojny z Rosją, jedną z alei w nadmorskim kurorcie Batumi nazwano ich imieniem. Zbliża się godzina 18:00 jest już ciemno. Robimy krótki przystanek na  PLACU PIAZZA. Stwierdzam, że jest to  jedno z najpiękniejszych miejsc w Batumi, i jak sama nazwa wskazuje stylem przypomina włoskie place.


 O każdej pełnej godzinie zegar ożywa i wyskakują mechaniczne postacie.Gdyby nieustający deszcz usiadłabym sobie w kawiarence. Batumi nabiera uroku dopiero nocą kiedy jest pięknie oświetlone. Jeszcze tylko tylko krótka wizyta w supermarkecie GOODWILL. Wszyscy stwierdzili, że dostałam jakiegoś cudownego przyspieszenia
Przy kolacji organizatorzy podają nam plan na jutrzejszy dzień. Śniadanie 07:15, wyjazd z hotelu na dworzec kolejowy 08:00. Odjazd pociągu 8:45.
W nocy mam problemy ze spaniem. Słyszę przeraźliwy wiatr wiejący z taką siłą, że szyby w oknach drżą. Przy tym pada mocno. Rano wstaję z wielkim oporem. Już przeżywam wsiadanie do pociągu, który mnie zawsze przeraża. Po śniadaniu jedziemy na dworzec. Pogoda ciągle sztormowa. Z okna taksówki widzimy wzburzone morze, które naprawdę wygląda bardzo czarno. W poczekalni pełno wody. Na peronie widzę pociąg, który za chwilę odjeżdża. Czekamy na drugą taksówkę z resztą osób. Jeszcze do końca nie wiemy o co chodzi, ale właśnie nasi organizatorzy oznajmiają nam, że nasz pociąg właśnie odjechał. Był to jedyny pociąg w tym dniu. Jak to się stało? Przypuszczam, że  po prostu nie sprawdzili dokładnie godziny odjazdu pociągu. W pierwszej chwili się cieszę, że nie muszę przeżywać traumy związanej z wsiadaniem do pociągu. Z powrotem w taksówki i jedziemy w kierunku dworca autobusowego znajdującego się w innej części miasta. Spodziewam się najgorszego -starych autokarów. A tu miłe zaskoczenie. Firma autokarowa METRO posiada bardzo nowoczesne autokary. Każde siedzenie wyposażone jest w monitor tak jak w samolotach. Do wyboru filmy krajowe i zagraniczne, kanały radiowe i muzyczne. Nawet znalazłam polskie piosenki. Steward podaje kawę lub herbatę. No i oczywiście bezpłatne WIFI. Siadam sobie z przodu, aby podziwiać krajobraz. Przed nami prawie 400 km do jazdy.  Kierowca początkowo jedzie z prędkością 20 km na godzinę ze względu na okropne warunki pogodowe.

 Myślę sobie " w tym tempie to nie dojedziemy na 15:00". W tym samym momencie dowiaduję się o 2 godzinnym opóźnieniu. Wykrakałam.Czyli będziemy o 17:00. Po trzech godzinach przerwa na toalety. Bardzo bardzo potrzebuję skorzystać, ale napotykam na kolejną przeszkodę. Toalety są z dziurą, a nie siedziskiem. Resztę mogą się państwo domyśleć. Powiem tylko, że dla osoby niepełnosprawnej jest niemożliwe skorzystanie z niej. Zaczyna się szukanie " zwykłej toalety". Jest jedna na klucz tylko dla personalu. Zdobywam klucz.
Po przerwie jedziemy dalej. Droga przez góry. Co chwilę mijamy stłuczki i policyjne wozy. Już nie jestem taka happy, że siedzę z przodu. Za chwilę słyszę brzdęk i silne hamowanie naszego kierowcy. Okazuje się, że ciężarówka podjechała za blisko naszego autobusu i skasowała lusterko od strony kierowcy. Stoimy kilka metrów od barierki na dużej wysokości.  Po prawej stronie przepaść. W dole płynie górska rzeka.  Staram się nie myśleć jak mogło się to wszystko zakończyć jeżeli nasz kierowca jechałaby szybciej. Przyjeżdża policja ( właściwie to przechodzi do nas kilka metrów z innej stłuczki). Mamy ok 45 opóźnienia. Na szczęście jedziemy dalej, tylko już bez lusterka.
Nie siedzę już z przodu. Przenoszę się na tył autokaru.Tutaj się czuję bezpieczniej.
Do Tbilisi przyjeżdżamy o 18:30. Jedziemy w stronę hotelu. Początkowo kiedy podróż miała odbyć się pociągiem mieliśmy przyjechać do stolicy na 14:00. Wtedy jeszcze byłaby możliwość zobaczenia turystycznych atrakcji. Usytuowanie hotelu świetne, ale co z tego jak my wyjeżdżamy na lotnisko o 02:30 rano. Organizatorzy dają nam do 20:00 wolny czas. Nie całe 1,5 godziny. Jestem głodna, zmęczona. Ciągle mam dużo gruzińskich pieniędzy więc idę do pierwszego sklepu, aby coś kupić.
Potem szybka kąpiel i jestem gotowa do wyjścia. Pytam jak daleko mamy do restauracji odpowiedź brzmi "to jest blisko pół km, mniej więcej / More or Less/." Mówię, że dam radę. Po całodziennej jeździe spacer dobrze mi zrobi. Ulice pełne ludzi. Dzisiaj przypada DZIEŃ ŚW GRZEGORZA. Wreszcie jesteśmy w restauracji. Zdecydowanie było to więcej niż pół kilometra. Po 40 minutach docieramy na miejsce. Na stół wjeżdżają gruzińskie sałatki, mięso z rusztu, pierożki chinkali, ser.  No i oczywiście obowiązkowo wino. Nasi gospodarze przyprowadzili nas tutaj ponieważ odbywają się  również występy zespołu ludowego, który tańczy i śpiewa.  Zbliża się 23:15 My niestety nie możemy siedzieć do końca- musimy chwilę wypocząć przed powrotnym lotem. Ja do Polski. Chris do Edynburga, a Ronald do Wilna. Znowu ich czeka przesiadka i długie czekanie w Istambule. Naprawdę współczuję. W hotelu jest tak głośno, że praktycznie nie śpię. Równie dobrze mogłabym siedzieć w knajpie. 02:00 jestem umyta, spakowana i prawie mam zamkniętą walizkę. Nagle gaśnie światło. Myślałam, że to tylko na chwilę. Wołam pana z recepcji o pomoc w przejściu na hol. Chris i Ronald również wychodzą na korytarz. Jest ciemno.  Chrisa,  schodzi na dół, ale nie zauważa drugich schodów i stacza się w dół po kilkunastu stopniach. Słyszę tylko jeden jęk i krzyk "moja głowa, moje plecy". Panowie pomagają mu wstać. Powinnyśmy wezwać pogotowie, ale przecież za 2o minut mamy taksówkę na lotnisko. Biorę sprawy w swoje ręce. Proszę o lód recepcjonistę, każę Chrisowi przyłożyć lód  owinięty w ręcznik i  pić wodę. Mówię, że na lotnisku jest punkt medyczny gdzie możemy zwrócić się  o pomoc. Jeżeli się pogorszy zawsze może wezwać pogotowie na lotnisku. I tak robimy. Jedziemy we trójkę  na lotnisko przez miasto w stronę lotniska. Wszędzie jest ciemno, nic się nie pali. Wygląda na to, że musiała się przydarzyć większa awaria. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Zostawiamy Ronalda z bagażami i kierujemy się do punktu medycznego. Widać, że Chris bardzo cierpi, ale idzie o własnych siłach. Nie jestem lekarzem, ale dla mnie wygląda to na mocne stłuczenie. Pukamy, nikt nie odpowiada. Wchodzę. Z drugich drzwi wychodzi zaspana kobieta. Pytam o lekarza. Twierdzi, że jest lekarzem.Mierzy mu ciśnienie i pyta czy jest cukrzykiem. Mam wrażenie, że nie rozumie angielskiego. Proponuje mu tabletkę pod język obniżające ciśnienie.ma Ciśnienie nie jest wysokie . W tym momencie widzę, że pani doctor raczej mu nie pomoże, a wręcz zaszkodzi dlatego stanowczo mówię do Chrisa -" idziesz do check in, potem do gatu. Musisz dać radę wrócić do domu".
 Posłuchał mojej rady. Po powrocie do domu udał się do lekarza, który stwierdził u niego tylko  silne potłuczenie. Miał szczęście.
Jak widać w przeciągu 4 dni naprawdę bardzo dużo interesujących rzeczy się wydarzyło. Jak widać konferencje zawsze mogą być ciekawe.

sobota, 15 listopada 2014

JAK NIE ZWARIOWAĆ MAJĄC SZCZURA PRZEZ 3 DNI W DOMU

Wróciłam z kolejnego wyjazdu i miałam zamiar pisać o urokach Perugii we Włoszech. Stwierdziłam jednak, że napiszę o 3 dniach  mieszkania ze szczurem pod jednym dachem. Proszę nie myśleć, że był to gość zaproszony przeze mnie. Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Mianowicie przebywając w kuchni usłyszałam dziwne odgłosy z kosza pod zlewem. Podchodzę do szafki z koszem , otwieram i tak jak szybko otwierałam zamykam ją  krzycząc " Szczur".  Zdążyłam się tylko złapać lodówki inaczej chyba przewróciłabym się  strachu. W tym czasie  był u mnie chłopiec, któremu pomagałam w angielskim.Widząc mój strach, chyba nie za bardzo wiedział co ma robić. Ja jak z procy wybiegłam na klatkę schodową szukając telefonu do ochrony i spółdzielni mieszkaniowej. ( W amoku nie mogłam znaleźć notesu). Pierwszy telefon wykonałam do ochrony. Przyszedł pan ochroniarz ( w między czasie chłopiec sobie poszedł do domu). W momencie kiedy pan ochroniarz otwierał szafkę szczur mu uciekł. Telefon ze spółdzielni chyba też nic nie dał - pan poinformował mnie,że firma zajmująca się odszczurzaniem ma tyle zamówień, że dopiero jutro rano może być to możliwe. Poza tym jest to moja sprawa. Dostałam telefon do firmy.  Słowa pana z administracji się potwierdziły, usłyszałam: " Mogę do pani przyjść jutro. Zaczęłam błagać, aby przyszedł jeszcze dzisiaj bo inaczej umrę ze strachu. Wytłumaczyłam, że jestem osobą niepełnosprawną. Chyba to pomogło bo pan powiedział, że przyjedzie. Zamknęłam się w pokoju i wyczekiwałam pana, który miał złapać szczura. Po jakimś czasie słyszę dzwonek do drzwi. Myśląc, że to właśnie to właśnie jest ten pan z firmy podchodzę do drzwi i otwieram je. Już nawet nie pytałam " Kto to?" Okazuje się, że to była moja koleżanka, Agata. Widząc zapalone światło postanowiła mnie odwiedzić. Kolejny dzwonek i tym razem wpuszczam pana od łapania szczurów. Zaczyna się poszukiwanie. Szczura ani śladu. Pan otwiera wszystko co można, świecąc latarką. Na dowód, że nie są to moje urojenia znajdują szczurze odchody. Pan postanawia założyć 3 pułapki. Dostaję instrukcję jak się mam zachować, co mogę usłyszeć. Pan zapewnia mnie, że w 90 % szczury się łapią na pułapki i jest to tylko kwestia kolejnego dnia. Gdyby nie pomogło to założy inną pułapkę. Koleżanka zapewnia mnie, że jutro rano mnie odwiedzi. Ja postanawiam nie wchodzić do kuchni dopóki ten gryzoń tam będzie. Biorę wodę, coś do jedzenia i zamykam się w pokoju. Postanawiam, że dzisiaj nie śpię. Dokładnie za pięć dwunasta słyszę jeden duży huk - pułapka wystrzeliła. Serce mi bije, oczywiście siedzę w pokoju. Wysyłam sms do pana. Pan odpisuje, że jutro rano przyjdzie. Zmęczenie jest tak wielkie, że padam. Rano przychodzi najpierw koleżanka, która stwierdza, że na żadną pułapkę szczur się niestety nie złapał. Za chwilę przychodzi pan. I znowu zaczyna się poszukiwanie. Agata mi robi śniadanie bo ja oczywiście nie wchodzę do kuchni. No cóż muszę czekać, ąż szczur się złapie - ale ile mam czekać. Wieczorem odwiedza mnie koleżanka z córką i jej chłopakiem, ąby odsunąć lodówkę - może jest tam. Niestety nie ma go tam. Zapomniałam powiedzieć, że przynosi mi zupę. Ja nie wchodzę do kuchni.

Wychodzą, a ja zostaję sama ze szczurem. Nie wiem, czy mam jakieś przypadek, ale dokładnie o 11:55 tuż przed północą  słyszę, że pułapka wystrzeliła. Piszę tym razem sms do koleżanki Agaty - " wystrzeliła". Za chwilę Agata dzwoni i pyta " czy mam przyjść" ? Cienkim głosem odpowiadam: " "Jak możesz". No tak, ale tutaj rodzi się kolejny problem. Ja boję się podejść do drzwi frontowych. Po drodze jeszcze muszę zahaczyć o kuchnię. W końcu otwieram jej drzwi. Jak się okazuje Agata jest w towarzystwie swoich córek, które po pierwsze nie chciały pozwolić, aby ich mama tak późno po nocy sama wędrowała. Po drugie były bardzo ciekawe  kolejnego odcinka po tytułem "polowanie na szczura".
Kolejne pudło - pułapka wystrzeliła, a inteligentnej bestii nie ma. Są tylko odchody. Tak marginesie to dowiedziałam się wiele interesujących rzeczy na temat zachowań szczurów. Np, że na zwiady jest zawsze wysyłany najsłabszy. Szczur musi cały czas coś gryźć, aby tępić swoje zęby - zęby szczura rosną przez całe życie. Nie zbyt radosną informacją było to, że w Warszawie jest plaga szczurów, które wchodzą nie tylko do piwnic, ale również do mieszkań. Potrafią  nawet skakać  na wysokość 1,5 metra. Dlatego nie należy otwierać okien balkonowych w okresie jesiennym, jeżeli nie chcemy mieć nieproszonego gościa.
To tyle o życiu szczurów. 
Cóż znowu zostałam sama z nieproszonym lokatorem. Nie ukrywam, że również dezynfekowałam się od środka ( dobrą naleweczką)
Rano telefon - dzwoni Agata, że za chwilę będzie. Otwieram drzwi. Koleżanka robi inspekcję i okazuje się, że szczur grasował - przewrócił butelkę na blacie, wysypał sól. Agata zaczyna poszukiwania. Ja oczywiście siedzę w  drugim pokoju zamknięta. Nagle krzyczy " jest, za kanapą". Woła mnie, abym przyszła i robiła hałas. Jeszcze wcześniej barykaduje pokój.

Oczywiście odmawiam współpracy. Koleżanka dzwoni po swoje córki ( w końcu najlepiej są zorientowane w temacie). Ja w międzyczasie dzwonię do pana od szczurów opisując w skrócie jak wygląda sytuacja. Pan może dopiero dotrzeć za godzinę. Godzina mija szybko ponieważ dziewczyny próbują złapać szczura same. Nie jest to łatwe. Przychodzi znajomy pan. I zaczyna się prawdziwe polowanie. Szczur nie daje się złapać. Ucieka za kuchenkę. U mnie jest zabudowa. Pan wyłącza bezpieczniki i demontuje kuchnię – szczura nie ma. Mija już prawie 2,5 godziny od przyjścia Agaty z córkami i 1,5 godziny od przyjścia pana. Agata z córkami wychodzą. Pan również wychodzi mówiąc, że przyjdzie z kolegą około 16:00 i albo spróbują szczura złapać, albo założą bardziej " inteligentną pułapkę". I znowu jestem sama, ze szczurem. Nie na długo. O godzinie 12:00 ma mnie odwiedzić koleżanka Mariola. Czuję się trochę winna, że nie odzywałam się do niej wcześniej. Kiedy zapraszałam ją wspomniałam o moim " lokatorze". Początkowo Mariola nie wykazywała entuzjazmu, ale w końcu zgodziła się przyjść. Dzwonek dzwoni. Otwieram drzwi i prosto kierujemy się do mojego pokoju. Mówię do koleżanki " Masz ochotę na herbatę to bardzo proszę zrób sobie sama". Koleżanka jakby nie zbyt chętnie chce się napić. Przynosi mi kapuśniak - ale kto pójdzie do kuchni podgrzać? Gawędzimy sobie czekając na panów. Wreszcie dzwonek do drzwi. Znajomy pan wchodzi z kolegą. I znowu : szukanie, wyłączanie elektryczności, wysuwanie szafek. Po jakiś 30 minutach pan puka do drzwi pokoju gdzie praktycznie siedzę od czwartku oznajmiając " Mamy go". Nie wierzę, ale nie jestem  na tyle odważna, aby zdobycz zobaczyć. I tak kończy się mój " horror ze szczurem".
Zastawiam się czy to taka reakcja na szczura w takim wykonaniu jest tylko moja, czy wszyscy reagują podobnie?

poniedziałek, 20 października 2014

WŁAŚNIE WRÓCIŁAM Z RZYMU

Wygląda na to, że sezon wycieczkowy powoli  kończy się . W zeszły czwartek wróciłam z Rzymu. Był to wyjazd bardzo szczególny zwłaszcza dla uczestników mojej wycieczki. Dla większości odwiedzenie Grobu Jana Pawła II było wielkim przeżyciem. Niektórzy na wyjazd do Rzymu czekali przez całe swoje życie jak np Pani Amelia w wieku 92 lat. Oczywiście nie wybrała się sama w podróż. Towarzyszył jej wnuk oraz jego żona. Nie ukrywam, że miałam trochę obawy w związku z jej wiekiem. Pani Amelia okazała się być osobą bardzo pogodną i towarzyską. Proszę sobie wyobrazić, że przedostatniego  dnia kiedy wszyscy wieczorem byli tak zmęczeni, że na moje  hasło przy kolacji " Kto ma ochotę na spacer po Rzymie nocą" nikt nie odpowiedział na tak, oprócz pani Amelia, która krzyknęła głośno  " Ja". Właściwie każdy nazywał ją " babcia". Oczywiście za jej zgodą.
Wycieczka zaczęła się już z przygodami na lotnisku. Mianowicie Ada omyłkowo zapakowała do bagażu podręcznego, który zabierała na pokład szlachetny trunek " METAXĘ". Nie byle jaką *****
Była to  tylko mała piersiówka, ale trudno było się z nią rozstać. No cóż nasze służby natychmiast to wytropiły na monitorach komputera prześwietlającego bagaż i uprzejmie poinformowały ją, że ma dwie opcje: wyrzucić do kosza lub wypić.Szybka decyzja: " Nie wyrzucę, piję" Po jednym  dużym łyku na pomoc w piciu przyszła Basia. Ja również zostałam poczęstowane. Kiedy dotarłyśmy do Gate słyszałam tylko głosy innych " szkoda, że mnie nikt nie zawołał"
Może nie powinnam się zbytnio chwalić, ale na moich wyjazdach osoby się bardzo integrują ze sobą. Przechodzimy na ty i nie ważna jest różnica wieku. Jest naprawdę wesoło. Oczywiście wszyscy są punktualni. Z przyjemnością obserwuję, że grupami osób niepełnosprawnych zaczynają jeździć osoby zdrowe. Czyżby nasze społeczeństwo normalniało i zaczęło rozumieć, że zwiedzanie z osobami niepełnosprawnymi ma również duże plusy. Omijamy kolejki. Często udaje mi się dla wszystkich załatwić darmowe wstępy. Również nie poruszamy się komunikacją publicznym tylko dostosowanymi i zwykłymi busami.
Lotnisko Fumicino wita nas letnią pogodą. Czeka na nas polska przewodniczka, która będzie nam opowiadała o Rzymie podczas przejazdu do hotelu. Jest niedziela dlatego przejażdżka trwa znacznie krócej niż w dzień powszedni.
Jako, że hotel znam już zameldowanie przebiega bez problemów. O godzinie 18:00 zasiadamy do kolacji. W Polsce na pierwsze danie dostalibyśmy zupę - we Włoszech jest serwowany w różnych postaciach makaron z serem i obowiązkowym startym serem. Myślałam, że grupa jedząc makaron codziennie powie " BASTA" czyli stop dosyć. Chyba jednak bardzo polubili to danie.  Na  drugie danie podaje się mięso, sałatę. Oczywiście obowiązkowo na stole króluje chleb i oliwa. Po prostu maczamy chleb w oliwie i popijamy pysznymi winami. Nie muszą to być bardzo drogie wina. W supermarkecie już można kupić smaczne wino za 3-5 EUR.
Pierwszego dnia częstuję  wszystkich  białym i czerwonym winem.
Następny dzień zaczynamy trochę nerwowo. Mamy zamówiony bus dostosowany i zwykły. Okazuje się, że ten pierwszy pomylił adresy, kiedy drugi  już czekał pod Bazyliką. Modlę się, abyśmy dotarli na czas na mszę przy Grobie Ojca Świętego. Udaje się być dokładnie w tym samym czasie kiedy  do ołtarza zbliżają się polscy księża. Po Mszy zwiedzanie z polską przewodniczką Małgosią - wszyscy oczarowani. Faktycznie Małgosia pięknie opowiada i tym zyskuje dużą sympatię.
Mamy kolejny problem - przez pomyłkę nie zostaje zabrany wózek dla babci czyli pani Melanii. Ale i na to jest sposób. Jurek oddaje swój wózek ( chociaż też potrzebuje). Używamy tego samego wózka dowożąc najpierw babcię, a potem przyjeżdżając po Jurka.
Po południu przed zwiedzaniem Muzeum Watykańskiego prowadzę grupę na dobrą porcjowaną pizzę.
Idąc wzdłuż Murów Watykańskich słyszę pytania: " Czy ta kolejka jest do Muzeum? Czy na pewno nas wpuszczą. Zapewniam, że wszystko załatwione. Na marginesie dodam, że Muzeum zrobiło złą rezerwację i przewodnik też czekał 13 września. Zdarza się. Oczywiście możemy tylko powiedzieć, że byliśmy w Muzeum. Najważniejsze, że docieramy do Kaplicy Sykstyńskiej.

 

sobota, 18 października 2014

Londyn - Paryż - Jesenik - Toskania - Rzym

Tak. Od 26 września do 16 października br byłam praktycznie w ciągłej podróży organizując wycieczki dla niepełnosprawnych. Jednym wyjątkiem był wyjazd do Jesenik na zaproszenie Czeskiego Tour Operatora. Wyliczyłam, że 10 razy startowałam i lądowałam. Wreszcie widzę sens prowadzenia biura dla osób niepełnosprawnych i cieszę się, że przybywa nowych klientów. Nie powiem, że zawsze jest łatwo. Cieszę się jednak  kiedy klienci mówią, że wyjazd był udany i proszą o więcej.

poniedziałek, 22 września 2014

KRÓTKA WIZYTA W JESENIKACH U NASZYCH CZESKICH SĄSIADÓW

Tym razem gościłam w Jesenikach oddalonych tylko ok 20 km od Głuchołazów. Byłam zaproszona przez Czeskiego organizatora turystyki na objazd po hotelach pod kątem  udogodnień dla osób niepełnosprawnych.
Oczywiście zaproszenie z wielką radością przyjęłam i tutaj zaczęły się problemy. Okazuje się, że nie ma dojazdu do Jesenik, jeżeli się nie ma prywatnego samochodu. Brak jest połączeń autobusem z Głuchołaz i innych miejsc. Martin proponował mi jazdę pociągiem do Ostrawy. Następnie ktoś wyjechałaby po mnie na stację. Jako, że pociągów unikam zostało mi dalsze kombinowanie. Oczywiście przypominam sobie BLA BLA CAR. Okazuje się, że mam szczęście. Ktoś jedzie w tym kierunku. Cieszę się, że wszystko jest po mojej myśli. Dojeżdżam z bardzo sympatycznym kierowcą podróżującym z ojcem i kolegą. ok 21 przyjeżdżam do Głuchołaz. Za chwilę podjeżdża Martin z Kamilą i zabierają mnie do Jesenik. Po 20 minutach jazdy jestem w Jesenikach. Śpię w 4**** hotelu. Lokalizacja świetna w samym centrum

sobota, 13 września 2014

Dlaczego tak długo nie pisałam?

Nie zdawałam sobie sprawy, że mój ostatni wpis jest z dnia 02 sierpnia. O Boże jak ten czas szybko leci. Od tego czasu ja byłam praktycznie cały czas w podróży. 13 Sierpnia poleciałam na Kretę. Był to wyjazd bez grupy. Chciałam połączyć odpoczynek i pracę. Może w przyszłym roku udałoby mi się zorganizować wycieczkę na tą uroczą wyspę, która nie tylko ma do zaoferowania piękne plaże, smaczne jedzenie, ale również wiele zabytków do zwiedzania. To właśnie na tej wyspie wg legendy urodził się Zeus. Kreta była centrum Minojskiej cywilizacji oraz pierwszą cywilizacją w Europie.Wycieczkę kupowałam w biurze podróży specjalizującym się w sprzedaży greckich wysp. Informowałam przez cały czas, że będąc osobą niepełnosprawną,życzę sobie pokój na parterze. No cóż po przylocie okazało się, że owszem ma pokój na parterze do którego prowadzą schody bez poręczy - 8 stopni. Wołam managera i tłumaczę, że chyba zaszła pomyłka. I co słyszę, że to jest właśnie pokój na parterze. A poza tym hotel nie jest dostosowany dla osób niepełnosprawnych, a ja nie powinnam się w tym hotelu znaleźć. Zaczynają się telefony do biura w kraju, wzywanie rezydentów. Po 2 godzinach dostałam apartament na 2 noce w budynku głównym z windą. Były 3 schodki, ale dawałam radę. Ciekawe spostrzeżenie - pokój, który dostałam był w lepszym standardzie ponieważ był sprzedawany kontrahentowi niemieckiemu. Pokoje dla Polaków był znacznie w gorszym standardzie.
Zapominam o  trudnościach i udaję się na plażę, która jest przy hotelu, dosłownie parę metrów. Bez barierowa  na szczęście. Lokalizacja super.
W trakcie wycieczki byłam na dwóch wycieczkach zorganizowanych przez biuro - jedna do Herakionu , drugą na plażę Elafonisi. Oczywiście po drodze oglądaliśmy inne ciekawe miejsca jak np najstarsze drzewko oliwkowe, które ma 3000 lat i nadal owocuje. Właśnie  zdrowie, wieczną młodość, witalność i długie życie Kreteńczycy zawdzięczają swojej tradycyjnej kuchni opartej na oliwie z oliwek, warzywach, owocach i winie.

sobota, 2 sierpnia 2014

DO LEKARZA RODZINEGO W MOJEJ PRZYCHODNI MUSZĘ CZEKAĆ DO 25 WRZEŚNIA 2014

Dzisiaj piszę nie o podróżach tylko n naszej Służbie Zdrowia, a właściwe o decyzjach FUNDUSZU ZDROWIA, KTÓRY WYDAJE CORAZ BARDZIEJ KRETYŃSKIE PRZEPISY.
Praktycznie cały zeszły tydzień był pod znakiem dostania się do lekarza rodzinnego. W poniedziałek udałam się do przychodni na Żwirki i Figury, aby zrobić EKG, które potrzebowałam na wtorek na konsultację do Konstancina. Drugi absurd. Wymagają pełnego zestawu badań, na które nikt nie patrzy.  I co usłyszałam, że potrzebuję skierowanie od lekarza. No, ale lekarz teraz mi nie przyjmie, muszę się zapisać. Do tej pory można było robić to badanie bez skierowania. No cóż próbuję ponownie następnego dnia rano.  Tym razem trafiam na mniejszy opór ze strony rejestracji. Tylko muszę zapłacić 12,50. Dostaję badanie bez opisu, bo na opis trzeba czekać nawet tydzień. Paranoja. Zadowolona jadę do Konstancina na konsultację. Pani doktór mnie bada, a właściwie coś pisze. Za chwilę zwraca się do mnie i mówi, że owszem rehabilitacja mi się należy już nawet teraz, ale będę dopiero przyjęta za 2 lata. Fundusz zezwala przyjmować tylko osoby po operacjach lub po pobycie w szpitalu. Radzi mi się położyć do szpitala i wtedy dostanę się po pół roku. Ja osoba niepełnosprawna z niepełnosprawnością wrodzoną nie mogę skorzystać raz w roku ze stacjonarnej rehabilitacji bo nie byłam hospitalizowana. Teraz rozumiem w jakich celach niektórzy chodzą do szpitala. Niektórym udaje się w ten sposób bywać na rehabilitacji kilka razy w roku.
Postanawiam udać się ponownie do lekarza rodzinnego w ostatni czwartek 31.08.2014. I cóż słyszę, że mój lekarz rodzinny jest na urlopie do września. Najwcześniej mogę dostać się do innego lekarza dopiero 13 sierpnia. Jestem upierdliwa więc słyszę: " proszę zapytać lekarza czy panią przyjmie". Pani doktór chce wiedzieć co się dzieję. Mówię, że potrzebuję skierowanie na rehabilitację i mam złe wyniki badań . Słyszę, że skierowanie owszem mi wypisze, ale moją diagnostyką już się nie zajmie. Muszę się udać do swojego lekarza prowadzącego. Mówię, że mój lekarz jest nieobecny i pytam czy jak się przepiszę do pani doktor to mnie przyjmie
Przepisuję się do pani doktor i co się okazuje, że najbliższy termin jaki może mnie przyjąć to jest 25 września.
Ja potrzebuję lekarza nie za dwa miesiące tylko teraz. Pytam w recepcji dlaczego nie przyjmują zapisów na bieżąco. Okazuje się, że wiele pacjentów zapisuje się do lekarza tak na wszelki wypadek blokując w ten sposób miejsce. Pytam czy to jest normalne?
Inna ciekawostka lekarz dyżurny może przyjąć tylko 20 pacjentów dziennie. Pytam czy to jest normalne?

niedziela, 27 lipca 2014

Refleksje po pobycie w Mielnie


 

Jestem już z powrotem w Warszawie po pobycie w Mielnie gdzie przebywałam na turnusie rehabilitacyjnym. Nie mogłam narzekać na pogodę, która nie ustępowała pogodzie w krajach śródziemnomorskich. Na 12 dni miałam tylko jeden dzień z  deszczem, a właściwie padało tylko w nocy. 
Również warunki pobytu były bardzo dobre, jedzenie smaczne. Chociaż tutaj miałabym małe  zastrzeżenie - brak owoców do posiłków, które przecież w sezonie nie są bardzo drogie. Cóż wszyscy oszczędzamy.
Powiedziałam sobie nigdy więcej Mielna w pełni sezonu. Dlaczego? Po pierwsze nie można swobodnie leżeć na plaży - dosłownie nie ma gdzie. Ja na plażę wybierałam się w godzinach bardzo rannych, o godzinie 6:30. Wstałam z wielkim oporem, ale w duchu sobie mówiłam, że to dla mojego zdrowia. Mogłam swobodnie pomoczyć nogi w zimnym Bałtyku. Po wdychać morskiego jodu. Nasze morze wygląda o poranku najpiękniej.
Zmorą w Mielnie chyba jest  pijana młodzież. Spotkać ich można na każdym kroku. Ich głośnie zachowanie słychać wszędzie. Są  bardzo uciążliwi w godzinach wieczornych i nocnych Jestem naprawdę w szoku obserwując młodych ludzi i ich zachowanie na plaży. Każde słowo zaczynają od K.... Już rano, a może jeszcze po nocy byli pijani. Spotykałam ich na plaży z butelkami piwa i innego alkoholu. Jak można o 6:30 pić, a następnie wskakiwać do wody.  Rozbite butelki walają się po piachu. Służby porządkowe nie nadążają za sprzątaniem.
We wcześniejszym mailu pisałam o rampie, która pod żadnym względem nie była bezpieczna dla osób na wózkach, słabo chodzących, a nawet osób zdrowych. Ja za każdym razem musiałam przechodniów prosić o pomoc przy schodzeniu na plażę.
Pomimo tych zastrzeżeń bardzo mi było żal, kiedy wczoraj wsiadałam do samochodu kierowcy z portalu Blablacar, aby wrócić do Warszawy. Oczywiście jazda super. Nawet mi kierowca wniósł walizkę do mieszkania.
Dla tych co chcą naprawdę odpocząć zalecam wyjazd przed lub po sezonie.